That's me

Moje zdjęcie
the escape from reality

niedziela, 12 października 2008

Tainan

Nasza wycieczka zaczęła się w czwartek wieczorem. W piątek było święto i nie było zajęć. Nie mogliśmy wyjechać w czwartek rano bo mieliśmy mid-term exam (Paweł tez kujon - 97% ;D).

Postanowilismy jechać między północą a 6 rano bo wtedy jest promocja na bilety. Według przewodnika autokar miał jechać około 5 godzin. Od początku niespodzianki - pani w okienku sprzedała nam droższe bilety. Oczywiście nie mówiła po angielsku więc nie umieliśmy jej przetłumaczyć o co nam chodzi.
Autokar - mega wypas! Siedzenia wielkie i wygodne. Nie jechałam jeszcze chyba takim wypasionym autokarem.



Dojechaliśmy do Tainan w 3,5 godziny. Tego nikt się nie spodziewał. Wylądowaliśmy o 4 rano na dworcu w Tainan. Bez mapy. Bez rezerwacji hotelu. ;)



Ponieważ w przewodniku była tylko mała mapka rynku to postanowiliśmy tam pójść. Po drodze mijaliśmy bezdomnych śpiących na ławkach i nabijaliśmy się że jak będzie jakas wolna to idziemy spać ;P

Po drodze przechodziliśmy obok dużego hostelu. Pukaliśmy do skutku aż ktoś nam otworzył. Paweł wytargował niższą cenę i poszliśmy spać na trzy godziny. Mieliśmy czwórkę i dwójkę na siedem osób więc my (dziewczyny) spalyśmy w dwójce bo nas było mniej a oni w czwórce. Nasz pokój wyglądał tak:



Ogólnie standard nie za wysoki ale cieszyliśmy się że nie musimy spać nam ławce w parku ;)

Już po trzech godzinach byliśmy na nogach gotowi do zwiedzania.

Pierwsze na trasie było National Museum of Taiwanese Literature. Tutaj grupowe zdjęcie całej siódemki.



Następnie zwiedziliśmy Confucius Temple - była to pierwsza konfucjańska świątynia na Tajwanie.



Tutaj jednym z rytuałów który zaobserwowaliśmy jest wypowiadanie życzeń. Chińczycy piszą życzenie na żółtej karteczce, stemplują ją i wieszają na tablicy. My też to zrobiliśmy :)



Paweł napisał że chce mieć dużo pieniędzy (na tyle go było stać po chińsku ;D)



Potem mijaliśmy Stara bramę wjazdową do miasta.



Pozotałości po fortyfikacjach.





I pozostałości po murze obronnym który wyznaczał granice miasta.



Następnie zwiedziliśmy Wufei Temple. Świątynię wzniesioną ku czci konkubin ostatniego kandydata do tronu dynastii Ming. Dookoła światyni był wielki ogród a w środku malowidła kobiet.



Zdjęcia kwiatów, ogrodów itp będą w galerii. Tam także pozostałe zdjęcia jeśli ktoś jest zainteresowany ;)

Gdzieś tam po drodze wyhaczyliśmy straganik z owocami. Sprzedawca był tak szczęsliwy że wykupiliśmy mu połowę towaru, że spuścił nam cenę (która i tak była nieziemsko niska).



Ananas, winogrona i arbuz super pyszne. To zielone to jabłko - nie dorasta do pięt polskim jabłkom Tutaj dobrego jabłka się niestety nie zje...



Ponieważ było święto to często natrafialiśmy na takie kukiełkowe przedstawienia. Nie wiem czy ty leży w ich tradycji ale takie przedstawienia były wszędzie gdzie nie poszliśmy.



Zwiedziliśmy jeszcze kilka świątyń w Tainan. Jest to była stolica Tajwanu i chyba najstarsze miasto na wyspie więc jest tam najwięcej takich starych świątyń i kaplic. W zależności od świątyni dekoracje i posągi wyglądały zupełnie inaczej.

Poniżej przerażający posąg z Dongyue Temple - ludzie przychodzą do tej świątyni żeby porozmawiać ze zmarłymi. malowidła na ścianach przedstawiają wizje piekła a posągi są brzydkie i mroczne.



W City God Temple przy wejściu znajdują się wielkie liczydła, które pokazują czy robiło się w życiu więcej dobrych czy złych rzeczy.



Tutaj posągi były już dużo bardziej pozytywne.



W każdej świątyni oprócz kaplicy, posągów, malowdeł i ołtarzy są też pomieszczenia gdzie można coś zjeść.

W Jednej ze świątyń stary chińczyk zaprosił nas na herbatkę :D



W jednej z nich zainstalowany był monitoring. Śmiesznie wyglądały te ekrany wśród chińskich kolorowych malowideł i figur.



Po drodze trochę wygłupów. Nie wiem tylko czy miejsce było odpowiednie bo robiliśmy sobie te zdjęcia przed wejściem do świątyni... ;)






Byliśmy też w Lady Linshui's Temple do której kobiety przychodzą modlić się za swoje dzieci i prosić o opiekę nad nimi.




W jednej ze świątyń (nie pamiętam niestety która to była) ludzie wybierali ze studni wiadro wody, modlili się i potem myli w niej ręce. Paweł oczywiście musiał się do tego dorwać... :)




W tej samej światyni robiliśmy sobie zdjęcia z chinką przebraną za coś związanego chyba z ich wyznaniem, ale nie jestem pewna bo nie do końca ja zrozumielismy. Jak ktoś z was wie to napiszcie w komentarzu.



Przed świątynią był ogród ze stawem w którym oprócz rybek pływały też żółwie.



Nie omieszkaliśmy spróbować betel nut - orzech betelowy - taka legalna używka ze skutkami podobnymi ale słabszymi od trawki. Na mnie nie zadziałało - tylko mi niedobrze po tym było. Niemiec wyżuł moją działkę i jeszcze mu było mało ;P



Ja sobie potem poprawiłam smak takim słodkim małym conieco - w smaku skrzyżowanie bezy i waty cukrowej. Pycha :)



Ciepłe kasztanki na nocnym targu.



...i tak skończyliśmy po całym dniu zwiedzania i trzech godzinach snu.





Więcej zdjęć z tej wycieczki w galerii (link po lewej stronie na górze).

Relacja drugiego dnia wycieczki już jutro. Teraz biorę się za chiński ;)

Brak komentarzy: