Nasza wycieczka zaczęła się w czwartek wieczorem. W piątek było święto i nie było zajęć. Nie mogliśmy wyjechać w czwartek rano bo mieliśmy mid-term exam (Paweł tez kujon - 97% ;D).
Postanowilismy jechać między północą a 6 rano bo wtedy jest promocja na bilety. Według przewodnika autokar miał jechać około 5 godzin. Od początku niespodzianki - pani w okienku sprzedała nam droższe bilety. Oczywiście nie mówiła po angielsku więc nie umieliśmy jej przetłumaczyć o co nam chodzi.
Autokar - mega wypas! Siedzenia wielkie i wygodne. Nie jechałam jeszcze chyba takim wypasionym autokarem.
Dojechaliśmy do Tainan w 3,5 godziny. Tego nikt się nie spodziewał. Wylądowaliśmy o 4 rano na dworcu w Tainan. Bez mapy. Bez rezerwacji hotelu. ;)
Ponieważ w przewodniku była tylko mała mapka rynku to postanowiliśmy tam pójść. Po drodze mijaliśmy bezdomnych śpiących na ławkach i nabijaliśmy się że jak będzie jakas wolna to idziemy spać ;P
Po drodze przechodziliśmy obok dużego hostelu. Pukaliśmy do skutku aż ktoś nam otworzył. Paweł wytargował niższą cenę i poszliśmy spać na trzy godziny. Mieliśmy czwórkę i dwójkę na siedem osób więc my (dziewczyny) spalyśmy w dwójce bo nas było mniej a oni w czwórce. Nasz pokój wyglądał tak:
Ogólnie standard nie za wysoki ale cieszyliśmy się że nie musimy spać nam ławce w parku ;)
Już po trzech godzinach byliśmy na nogach gotowi do zwiedzania.
Pierwsze na trasie było National Museum of Taiwanese Literature. Tutaj grupowe zdjęcie całej siódemki.
Następnie zwiedziliśmy Confucius Temple - była to pierwsza konfucjańska świątynia na Tajwanie.
Tutaj jednym z rytuałów który zaobserwowaliśmy jest wypowiadanie życzeń. Chińczycy piszą życzenie na żółtej karteczce, stemplują ją i wieszają na tablicy. My też to zrobiliśmy :)
Paweł napisał że chce mieć dużo pieniędzy (na tyle go było stać po chińsku ;D)
Potem mijaliśmy Stara bramę wjazdową do miasta.
Pozotałości po fortyfikacjach.
I pozostałości po murze obronnym który wyznaczał granice miasta.
Następnie zwiedziliśmy Wufei Temple. Świątynię wzniesioną ku czci konkubin ostatniego kandydata do tronu dynastii Ming. Dookoła światyni był wielki ogród a w środku malowidła kobiet.
Zdjęcia kwiatów, ogrodów itp będą w galerii. Tam także pozostałe zdjęcia jeśli ktoś jest zainteresowany ;)
Gdzieś tam po drodze wyhaczyliśmy straganik z owocami. Sprzedawca był tak szczęsliwy że wykupiliśmy mu połowę towaru, że spuścił nam cenę (która i tak była nieziemsko niska).
Ananas, winogrona i arbuz super pyszne. To zielone to jabłko - nie dorasta do pięt polskim jabłkom Tutaj dobrego jabłka się niestety nie zje...
Ponieważ było święto to często natrafialiśmy na takie kukiełkowe przedstawienia. Nie wiem czy ty leży w ich tradycji ale takie przedstawienia były wszędzie gdzie nie poszliśmy.
Zwiedziliśmy jeszcze kilka świątyń w Tainan. Jest to była stolica Tajwanu i chyba najstarsze miasto na wyspie więc jest tam najwięcej takich starych świątyń i kaplic. W zależności od świątyni dekoracje i posągi wyglądały zupełnie inaczej.
Poniżej przerażający posąg z Dongyue Temple - ludzie przychodzą do tej świątyni żeby porozmawiać ze zmarłymi. malowidła na ścianach przedstawiają wizje piekła a posągi są brzydkie i mroczne.
W City God Temple przy wejściu znajdują się wielkie liczydła, które pokazują czy robiło się w życiu więcej dobrych czy złych rzeczy.
Tutaj posągi były już dużo bardziej pozytywne.
W każdej świątyni oprócz kaplicy, posągów, malowdeł i ołtarzy są też pomieszczenia gdzie można coś zjeść.
W Jednej ze świątyń stary chińczyk zaprosił nas na herbatkę :D
W jednej z nich zainstalowany był monitoring. Śmiesznie wyglądały te ekrany wśród chińskich kolorowych malowideł i figur.
Po drodze trochę wygłupów. Nie wiem tylko czy miejsce było odpowiednie bo robiliśmy sobie te zdjęcia przed wejściem do świątyni... ;)
Byliśmy też w Lady Linshui's Temple do której kobiety przychodzą modlić się za swoje dzieci i prosić o opiekę nad nimi.
W jednej ze świątyń (nie pamiętam niestety która to była) ludzie wybierali ze studni wiadro wody, modlili się i potem myli w niej ręce. Paweł oczywiście musiał się do tego dorwać... :)
W tej samej światyni robiliśmy sobie zdjęcia z chinką przebraną za coś związanego chyba z ich wyznaniem, ale nie jestem pewna bo nie do końca ja zrozumielismy. Jak ktoś z was wie to napiszcie w komentarzu.
Przed świątynią był ogród ze stawem w którym oprócz rybek pływały też żółwie.
Nie omieszkaliśmy spróbować betel nut - orzech betelowy - taka legalna używka ze skutkami podobnymi ale słabszymi od trawki. Na mnie nie zadziałało - tylko mi niedobrze po tym było. Niemiec wyżuł moją działkę i jeszcze mu było mało ;P
Ja sobie potem poprawiłam smak takim słodkim małym conieco - w smaku skrzyżowanie bezy i waty cukrowej. Pycha :)
Ciepłe kasztanki na nocnym targu.
...i tak skończyliśmy po całym dniu zwiedzania i trzech godzinach snu.
Więcej zdjęć z tej wycieczki w galerii (link po lewej stronie na górze).
Relacja drugiego dnia wycieczki już jutro. Teraz biorę się za chiński ;)
That's me
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz