That's me

Moje zdjęcie
the escape from reality

niedziela, 9 listopada 2008

Wulai



W piątek wybraliśmy się na wycieczkę do Wulai. Wulai to małe miasteczko położone 40km na południe od Taipei. Na pierwszy rzut oka miasteczko wypada słabo, bo pierwsze co widzi turysta to kilka malutkich uliczek ze straganami z jedzeniem i pamiątkami. Jeśli jednak postanowi się zajść trochę dalej, w kierunku wodospadu, okazuje się, że jest to jedno z piękniejszych miejsc w Taipei County.

A to jest... ryż :D (Pozdro dla Michała ;P)



Kurczaczek ;)





Przez środek wioski płynie rzeka, a na zboczach gór znajduje się pełno hoteli oferujących usługi spa i gorące źródła.



Jednak pojechaliśmy tam ponieważ chcieliśmy zobaczyć 80-cio metrowy wodospad. W zasadzie robiliśmy dwa podejścia do tej wycieczki, bo jak pojechaliśmy tam za pierwszym razem to okazało się że kolejka, która dowozi do wodospadu jest w remoncie.
W przewodniku jest napisane, że do wodospadu idzie się około godziny i trzeba pokonać ok. 6 kilometrów. Ponadto zaczęło padać, więc wróciliśmy do domu.





To było jakiś miesiąc temu.





Za drugim razem pojechaliśmy tam mając na uwadze że remont miał się skończyć 21 pazdziernika. I co się okazało??? Że kolejka była otwarta tydzień i znowu zamknęli ją na cały listopad. Tyle że tym razem było gorąco, zero chmur, więc postanowiliśmy się przejść.



Przy stacji kolejki zaczepiali nas oczywiście taksówkarze i mówili że to jest w ogóle tak daleko że nikt nie chodzi, że upał, że nie ma sklepów z wodą po drodze i oni nas zawiozą po oczywiście promocyjnej cenie.

Ja jednak nalegałam żeby się przejść, bo krajobraz był piękny i wolałam go nie oglądac z okna taksówki. ;) Szliśmy 15-20 minut :) Te znaki o 6km to chyba sami taksówkarze postawili. Nie mówiąc już o tym że jest to kolejna rzecz, którą nakłamali w przewodniku Lonely Planet. Ten przewodnik chyba pisał ktoś kto nigdy nie był na Tajwanie. Nic się w nim nie zgadza...





Wodospad nie był imponująco wysoki, ale widoki już całkiem całkiem.






Poza wodospadem Wulai słynie też z tego że była to wioska, którą zamieszkiwała największa populacja aborygenów na Tajwanie, którzy przyemigrowali do Wulai kilkaset lat temu. Wjechaliśmy więc gondolą na górę do wioski aborygeńskiej.









Znaleźliśmy jaszczurkę.






Był tam oczywiście kolejny hotel z gorącymi źródłami.





Wioska była bardzo dobrze przygotowana turystycznie.



Postrzelalismy sobie trochę z aborygeńskiego łuku ;)













To widok na wioskę z okna gondoli.



W gondoli na przeciwko nas siedziała para chińczyków i całą trasę próbowali nam zrobić ukradkiem zdjęcie ;)
W drodze powrotnej do wioski chińczycy się zatrzymywali i się z nami witali.

Efekt wieloletniego zamknięcia tego kraju na świat. Mieszkanie tutaj to jest coś co dostarcza nam takich wrażeń, których nigdzie indziej nie doświadczymy...

1 komentarz:

nihil pisze...

jak tam pięknie... zazdroszczę!!!