That's me

Moje zdjęcie
the escape from reality

środa, 21 stycznia 2009

HongKong, Macau, Malezja i Singapur

Po Filipinach "obskoczyliśmy" duże azjatyckie miasta: Macau, HongKong, Kuala Lumpur i Singapur.

W Macau za dnia zwiedziliśmy starą portugalską starówkę, a po zmroku bajecznie kolorowa dzielnicę kasyn.


Z Macau promem popłynęliśmy do HongKongu. Plan minimum to panorama z Victoria Mountain. Niestety zdjęcia wyszły trochę rozmazane...



i mega pysze sushi. Po liczbie talerzyków widac że wyżerka była ostra;)


W HongKongu bardzo nam sie też podobał wielki pomnik Buddy na szczycie góry obok lotniska.


Następne na trasie była Malezja i Kuala Lumpur czyli obowiązkowo Petronas Towers.





i jeszcze wyspa Penang zwana perłą orientu. Tam się głównie chillout'owaliśmy




zwiedziliśmy fort - pozostałośc po brytyjskiej kolonizacji tych terenów.



był też ciąg dalszy w kamera wśród zwierząt - po krokodylu przyszedł czas na węża:)


Nie obyło się bez wypożyczenia skuterów...


...i wizyty w warsztacie gdzieś w górach bo nam opona poszła;)


W Malezji głównie stołowaliśmy się w dzielnicach "Little India", bo jedzenie było przepyszne. Tutaj akurat jedliśmy z liścia;)


Kobiety w Malezji z obowiązkowym nakryciem głowy ;D :)


Kolejny na liście ostatni na liście dużych miast został nam Singapur.





Oczywiście musieliśmy zwiedzić Sentosa Island w Singapurze:)




Obecnie jesteśmy w Wietnamie. Dzisiaj pojechaliśmy na zorganizowaną wycieczkę do tuneli, w których ukrywali się Wietnamczycy w czasie wojny z usa. Jutro jedziemy do delty Mekongu, też ze zorganizowaną wycieczką, ale odłączamy się od grupy w tamtych rejonach, nie wracamy do Sajgonu, i będziemy się przeprawiac na własną rękę przez granicę z Kambodżą. Najprawdopodobniej będziemy płynąc łódką i jechać kawałek miejscowym autobusem. Zobaczymy, bo wymyśliliśmy to dzisiaj. Wcześniejszy plan był żeby wziąć klimatyzowany autokar z Sajgonu bezpośrednio do Pnom Penh, ale co to za frajda... ;) Tak to przynajmniej będzie jakiś dreszczyk emocji. Będziemy musieli znaleźć nocleg gdzieś przy granicy.
Już się nie mogę doczekać;)

sobota, 10 stycznia 2009

...żal wyjeżdżać z FIlipin... :(



Jesteśmy właśnie na lotnisku w Clark. Ponieważ lotnisko przypomina naszą etiudę i nie ma tutaj nic do roboty to postanowiłam się odezwać jako że mam w tej chwili 2 godziny do wylotu:)

Przed przyjazdem tutaj traktowaliśmy pobyt na Filipinach jako przerywnik przed większą podróżą. Nie robiliśmy żadnych wiekszych planów. Nie sądziliśmy że Filipiny nas czymś mogą zaskoczyć poza brudem i ubóstwem...

I tutaj spotkała nas wielka niespodzianka ;)


Przelot z Taipei do Manili odbył się bez wiekszych niespodzianek, mimo że bałam się że mnie nie wpuszczą z 10kg bagażem i "damską torebką" też 10kg. Ale jakoże jesteśmy w Azji to obyłam się nawet bez plastikowej torebki na kosmetyki, i tak mnie puścili;)

Przyjechaliśmy do Manili. Nasz hotel okazał się być najgorszym i najbardziej syfnym hotelem w jakim kiedykolwiek zdarzyło mi się spać (a bywało kiepsko, np. w Amsterdamie;p). Grzyb na ścianie, klima zamontowana na wysokości łóżka metr od niego - więc po jej włączeniu trzęśliśmy się z zimna, a po wyłączeniu pociliśmy z gorąca;), no i spłuczka w kiblu nie działała. To wszystko to opis najdroższego pokoju w tym hotelu :D

No ale oczywiście nie przejmowaliśmy się tym bo wracaliśmy do hotelu tylko na parę godzin snu:) Od razu jak zostawiliśmy bagaż w hotelu pojechaliśmy spotkać się z Marshallem. Strasznie dużo nam to dało, bo Tomek wytłumaczył nam jak postępować z taksiarzami i innymi dziwnymi przypadkami. W Manili byliśmy tylko półtora dnia. Było to aż za dużo na zwiedzanie miasta. Zabytków i ciekawych miejsc było tak mało że ok.4h nam starczyło.

Wieczory spędzaliśmy z exchangerami, którzy przyjechali do Manili na wymianę. Załapaliśmy się nawet na grupowe zdjęcie;)



Jedną z ciekawszych rzeczy w Manili jest ich publiczny transport. Ludzie poruszają się tutaj trycyklami i jeepneyami. Naprawdę przez pierwsze parę godzin nie mogłam oderwać od nich wzroku:)






Filipińczycy wszyscy mówią po angielsku. Nawet bezdomni;) Dosłownie wszyscy!!! Miła odmiana do Tajwanie gdzie nikt nie mówił w żadnym języku poza chińskim. Dodatkowo Filipińczycy są meeeega mili i przyjaźnie nastawieni. Wszędzie gdzie byliśmy to nie było problemu żeby miejscowy nam coś doradził albo pomógł. Naprawdę bardzo fajny kraj pod tym względem.

Póltora dnia na Manilę to w zupełności wystarcza. W środę lecieliśmy już na wysunięta najbardziej na południe wyspę - Palawan. Nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie powiedzieć o filipińskich wyspach coś złego. To jest poprostu raj na ziemi. Piękne kolorowe krajobrazy, białe piaszczyste plaże, kraby, rozgwiazdy, słońce... Strasznie nam było smutno że musimy stamtąd wyjeżdżać...

Tak w skócie:)

Pojechaliśmy zobaczyć jeden z cudów świata - podziemną rzekę.


Jedna z lepszych rzeczy stworzonych przez naturę jaka widziałam w życiu. Niestety w środku było ciemno, płynęliśmy z jedną latarką więc nie mogę pokazać jak niesamowita była ta rzeka.


Byliśmy na farmie krokodyli i jeden (ten na zdjęciu) najpierw przywalił mi ogonem w twarz a potem się na nas zesikał (zaraz po zrobieniu tego zdjęcia) :D


Zwiedziliśmy łódką cztery wyspy w zatoce Honda Bay.



Paweł znalazł rozgwiazdę.


...a ja wielkiego kraba:)


Przez trzy dni zjedliśmy kilogramy owoców morza...



...i wypiliśmy hektolitry soku z owoców Buko (prosto z drzewa:D)


Niestety trzy dni na rajskiej plaży minęły błyskawicznie i trzeba było wracać. Dzisiaj lecimy do Macau. Nie lecimy z Manili tylko z Clark - lotniska znajdującego sie 80km od Manili, znajdującego się na obszarze byłej amerykańskiej bazy wojskowej. Amerykańscy żołnierze poza lotniskiem pozostawili tez po sobie "miasto-burdel", w którym mieliśmy przyjemność nocować jedną noc. Po zapadnięciu zmroku na ulice miasta wyległy skąpo ubrane Flipinki i podstarzali obleśnie grubi i brzydcy obcokrajowcy z grubymi portfelami;) Tzw. entertainment district troche przypomina holenderską czerwona dzielnicę, tyle że tutaj panów od filipinek nie odgradza szyba;), a po obu stronach ulicy trzypiętrowe wielkie burdele jeden obok drugiego. Mały tzw. "Girls club" był też na parterze naszego hotelu tuż obok recepcji;) Naprawdę niezłe było to miasto :D

Podsumowując Filipiny są extra!!! Strasznie bym chciała tu jeszcze kiedyś wrócić i zwiedzić resztę wysp, na które tym razem nie mieliśmy czasu pojechać.

niedziela, 4 stycznia 2009

Na lotnisku w Taipei....

Dojechaliśmy na lotnisko... Siedzimy.... Nic się nie dzieje...

Mamy walizke 15,2kg, dwa plecaki po 10kg, torebkę damską sztuk 1 też 10 kg, 2 bilety na najtańszą linię lotniczą w Azji i 3h do odlotu :)

Siedzimy... Nic się nie dzieje...

Mapka naszej wycieczki ;)




Bunowi się nudziło :)

piątek, 2 stycznia 2009

Sylwestrowa noc!!!

Tak jak pisałam wcześniej w sylwestra postanowiliśmy wdrapać się na szczyt góry, żeby mieć niepowtarzalny widok na Taipei 101. Droga miała prowadzić przez trasę wspinaczkową 象山 (xiang shan). Mieliśmy iść około 20 minut. Jechaliśmy autobusem z uczelni. Śmieszne było to że z kilku przystanków po drodze do autobusu wchodzili studenci od nas ze szkoły i wszyscy wybierali się tam gdzie my;) Na przystanku za drugim tunelem autobus opustoszał. Jak zwykle Paweł był jedyna osobą która sprawdziła gdzie jest ta ścieżka ;) Niestety zaczeliśmy podchodzić pod górę od drugiej strony niż powinniśmy (oczywiście nie wiedzielismy o tym). Wdrapalismy się na szczyt i nie moglismy znaleźc naszej miejscówki. Niektóre kawałki były naprawdę ostre, tak jak np. ten kawałek poniżej ze schodami...



Niektóre dziewczyny szły w obcasach, bo po północy meliśmy iśc do klubu. Ledwo doszły. Naprawdę im współczułam. Ja obcasy wzięłam do torebki;)

Okazało się że jakbyśmy weszli od drugiej strony góry to byśmy szli dużo krócej i po mniej stromej drodze. Naszą trasą, po dojściu na szczyt, musieliśmy jeszcze kawałek zejść w dół od drugiej strony:)

No ale w końcu doszliśmy i okazało się że dużo osób już tam jest i na nas czeka:)



Widok na Taipei 101 był naprawdę POWALAJĄCY!!! Po godzinnej wspinaczce pod górę ani trochę nie żałowaliśmy że trzeba było się trochę zmęczyć:)



Potem były fajerwerki (niestety chyba trochę gorsze od tych zeszłorocznych). Przez połowę wygląda jakby Taipei 101 się paliło ;D
Ale bądź co bądź po raz ostatni były to fajerwerki z najwyższego budynku świata, bo w przyszłym roku pewnie zostanie ukończony budynek w Dubaju, który będzie wyższy. Historyczny moment ;P



...składanie życzeń, uściski, całuski... ;)





Sztuczne ognie...


A na Taipei 101 do dzisiaj widnieje wielkie kolorowe serce, które zapaliło się tuz po fajerwerkach:)


Jak zaczeliśmy schodzić na dół było już po 3 nad ranem. Po drodze nie obyło się ez niespodzianek. Jedna z koleżanek poślizgnęła się w miejscu, w którym akurat nie było barierki i wywaliła się w krzaki. Krzaki okazaly się być zalesioną przepaścią. Na szczęście zatrzymała się na drzewie, a Paweł i Till po nią zeszli. Ale przy tym sporo nerwów...
Więc jak już dotarliśmy na dół, była prawie czwarta i stwierdziliśmy że nie ma sensu iść do klubu i bulić za sylwestrową imprezę po to żeby się pobawić dwie godziny (albo której bo większość klubów zamyka się tutaj ok.4 rano). Więc wróciliśmy do domu => 6 osób + kierowca w jednej taksówce. I Paweł mówił taksówkarzowi jak ma jechać tylko niestety podawał odwrotne kierunki niż powinien;) Ale udało nam się w końcu szczęśliwie dojechać do domu:)

Więcej zdjęć w galerii
http://picasaweb.google.com/agata.gawronska

Happy New Year :*:*:*