That's me

Moje zdjęcie
the escape from reality

sobota, 10 stycznia 2009

...żal wyjeżdżać z FIlipin... :(



Jesteśmy właśnie na lotnisku w Clark. Ponieważ lotnisko przypomina naszą etiudę i nie ma tutaj nic do roboty to postanowiłam się odezwać jako że mam w tej chwili 2 godziny do wylotu:)

Przed przyjazdem tutaj traktowaliśmy pobyt na Filipinach jako przerywnik przed większą podróżą. Nie robiliśmy żadnych wiekszych planów. Nie sądziliśmy że Filipiny nas czymś mogą zaskoczyć poza brudem i ubóstwem...

I tutaj spotkała nas wielka niespodzianka ;)


Przelot z Taipei do Manili odbył się bez wiekszych niespodzianek, mimo że bałam się że mnie nie wpuszczą z 10kg bagażem i "damską torebką" też 10kg. Ale jakoże jesteśmy w Azji to obyłam się nawet bez plastikowej torebki na kosmetyki, i tak mnie puścili;)

Przyjechaliśmy do Manili. Nasz hotel okazał się być najgorszym i najbardziej syfnym hotelem w jakim kiedykolwiek zdarzyło mi się spać (a bywało kiepsko, np. w Amsterdamie;p). Grzyb na ścianie, klima zamontowana na wysokości łóżka metr od niego - więc po jej włączeniu trzęśliśmy się z zimna, a po wyłączeniu pociliśmy z gorąca;), no i spłuczka w kiblu nie działała. To wszystko to opis najdroższego pokoju w tym hotelu :D

No ale oczywiście nie przejmowaliśmy się tym bo wracaliśmy do hotelu tylko na parę godzin snu:) Od razu jak zostawiliśmy bagaż w hotelu pojechaliśmy spotkać się z Marshallem. Strasznie dużo nam to dało, bo Tomek wytłumaczył nam jak postępować z taksiarzami i innymi dziwnymi przypadkami. W Manili byliśmy tylko półtora dnia. Było to aż za dużo na zwiedzanie miasta. Zabytków i ciekawych miejsc było tak mało że ok.4h nam starczyło.

Wieczory spędzaliśmy z exchangerami, którzy przyjechali do Manili na wymianę. Załapaliśmy się nawet na grupowe zdjęcie;)



Jedną z ciekawszych rzeczy w Manili jest ich publiczny transport. Ludzie poruszają się tutaj trycyklami i jeepneyami. Naprawdę przez pierwsze parę godzin nie mogłam oderwać od nich wzroku:)






Filipińczycy wszyscy mówią po angielsku. Nawet bezdomni;) Dosłownie wszyscy!!! Miła odmiana do Tajwanie gdzie nikt nie mówił w żadnym języku poza chińskim. Dodatkowo Filipińczycy są meeeega mili i przyjaźnie nastawieni. Wszędzie gdzie byliśmy to nie było problemu żeby miejscowy nam coś doradził albo pomógł. Naprawdę bardzo fajny kraj pod tym względem.

Póltora dnia na Manilę to w zupełności wystarcza. W środę lecieliśmy już na wysunięta najbardziej na południe wyspę - Palawan. Nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie powiedzieć o filipińskich wyspach coś złego. To jest poprostu raj na ziemi. Piękne kolorowe krajobrazy, białe piaszczyste plaże, kraby, rozgwiazdy, słońce... Strasznie nam było smutno że musimy stamtąd wyjeżdżać...

Tak w skócie:)

Pojechaliśmy zobaczyć jeden z cudów świata - podziemną rzekę.


Jedna z lepszych rzeczy stworzonych przez naturę jaka widziałam w życiu. Niestety w środku było ciemno, płynęliśmy z jedną latarką więc nie mogę pokazać jak niesamowita była ta rzeka.


Byliśmy na farmie krokodyli i jeden (ten na zdjęciu) najpierw przywalił mi ogonem w twarz a potem się na nas zesikał (zaraz po zrobieniu tego zdjęcia) :D


Zwiedziliśmy łódką cztery wyspy w zatoce Honda Bay.



Paweł znalazł rozgwiazdę.


...a ja wielkiego kraba:)


Przez trzy dni zjedliśmy kilogramy owoców morza...



...i wypiliśmy hektolitry soku z owoców Buko (prosto z drzewa:D)


Niestety trzy dni na rajskiej plaży minęły błyskawicznie i trzeba było wracać. Dzisiaj lecimy do Macau. Nie lecimy z Manili tylko z Clark - lotniska znajdującego sie 80km od Manili, znajdującego się na obszarze byłej amerykańskiej bazy wojskowej. Amerykańscy żołnierze poza lotniskiem pozostawili tez po sobie "miasto-burdel", w którym mieliśmy przyjemność nocować jedną noc. Po zapadnięciu zmroku na ulice miasta wyległy skąpo ubrane Flipinki i podstarzali obleśnie grubi i brzydcy obcokrajowcy z grubymi portfelami;) Tzw. entertainment district troche przypomina holenderską czerwona dzielnicę, tyle że tutaj panów od filipinek nie odgradza szyba;), a po obu stronach ulicy trzypiętrowe wielkie burdele jeden obok drugiego. Mały tzw. "Girls club" był też na parterze naszego hotelu tuż obok recepcji;) Naprawdę niezłe było to miasto :D

Podsumowując Filipiny są extra!!! Strasznie bym chciała tu jeszcze kiedyś wrócić i zwiedzić resztę wysp, na które tym razem nie mieliśmy czasu pojechać.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

ey you suckers,
that was my dream to sit at the beach and drink a cocktail out of a coconut ! :)

see you later

Anonimowy pisze...

Agata! Nienawidze Cie! :P Ja sie tu trzese z zimna, za oknem snieg, a ty tu jakies owoce wypijasz i krokodyle molestujesz....:P Ide zaraz odinstalowac Gamexa z kompa w ramach protestu :P

Buziaki!