That's me

Moje zdjęcie
the escape from reality

poniedziałek, 13 października 2008

LiuChiu Island

W niedzielę rano wyruszyliśmy na Xiao Liu Chiu Island. Ponieważ już wcześniej wiedzieliśmy że w Kaohsiungu nie ma za wiele do zobaczenia, ja proponowałam żeby jechac na LiuChiu już w sobote wieczorem i tam spać. Okazało się że nie ma wolnych miejsc w hotelach na wyspie. Ja proponowałam żebyśmy spali na plaży (było mega ciepło). Niestety nikt nie podchwycił tematu i zostaliśmy jedną noc w Kaohsiung. Jak wróciliśmy do Taipei to wszyscy stwierdzili że przecież chcieli spać na plaży i dlaczego nie spaliśmy... Tchórze mądrzy po szkodzie ;P

No więc kontynuując :) w Lonely Planet jest napisane że najkrótsza i najtansza droga wiedzie przez miasto Pingdong i DOnggang. Wspaniały przewodnik dla backpackersów oczywiście po raz kolejny niedoinformowany. My oczywiście znaleźliśmy szybszy dojadz i tańszy ;) Ja chyba do nich maila napiszę że powinni poprawić ten przewodnik. Albo napisze swój... :P

Więc prosto z Kaohsiung znaleźliśmy się w Donggang skąd odpływają promy a wyspę. Autobus wyrzucił nas przy drodze i musieliśmy się dostać do portu - jak to bywa oczywiście nie mieliśmy mapy miasteczka. Dodatkowo w mieście odbywały się uroczystości.

Przez całe miasto przechodziła taka parada jak na zdjęciach poniżej.



Najgorsze było to że parada szła prawie wszystkimi ulicami i ciężko sie było przebić. Puszczali petardy i fajerwerki. Ogólnie to ja myślałam że nie damy rady dotrzeć do tego portu i że zostaniemy w Dongganie cały dzień.



Z tej grupy kolesie zaczęli się bić na środku ulicy na naszych oczach.



...i przed każdym domem był wystawiony taki "ołtarzyk". W zasadzie nie wiemy o co chodziło i nie mogłam tego znaleźć na necie. Ale podejrzewam że też jest to związane z piątkowym świętem.




Z robiłam dwa filmy z tej parady ale niestety są na duże i jak chcę je wgrać to się wszystko zawiesza. Jak ktoś będzie zainteresowany to po powrocie :)

Prom na wyspę okazał się być dosyć drogi - więcej niż bilet na autobus z Taipei do Tainan. Ale po wejściu na pokład już wiedzieliśmy dlaczego. Nie była to taa barka jak z Kaohsiung na Cijin Island tyko porządny klimatyzowany prom z miejscami siedzącymi dla wszystkich.

Jechaliśmy nim niecałą godzinę. Mega nas wytrzesło. Ludzie zieloni wychodzili :)



Wylądowaliśmy na wyspie w "głównej" miejscowości. Chłopaki od razu se nakręcili na skutery. Ja się bałam, ale zdecydowałam się jechać. Poza tym jak wszyscy zobaczyli że się boję to chcieli oddać skutery, a ja nie chciałam żeby wszyscy musieli rezygnować ze skuterów przeze mnie. Bo też widziałam że wszyscy chcą na nich jechać. A tak głupio żeby wszyscy z czegoś rezygnowali przez jedną osobę...



Na wyspie oczywiście było kilka świątyń - jak wszędzie tutaj.



Poza tym dużo takich widoków stworzonych przez naturę.



Wyspa była bardzo piękna bo w wiekszości nienaruszona (zniszczona) przez ludzi. Było na niej parę wiosek i poza tym las, dzikie plaże...









Po wyspie "chodziło" pełno seafood ;D Pamiętając kraba z Cijin Island aż się chciało złapac i usmażyć ;)



Znaleźliśmy też taką fajna zatoczkę z plażą.



Pani sprzedawała tam małże. Oczywiście wszyscy się rzuciliśmy i wykupiliśmy jej prawie wszystko. Co mnie zdziwiło Pani powiedziała do nas 50 pesos a nie dolarów. Potem zauważyliśmy że dużo miejscowych nie wygląda na chińczyków tylko bardziej na filipińczyków. To nas zdziwliło bo wyspa nie leży aż tak blisko Filipin...



Na wyspie było też kilka jaskiń. Weszliśmy do jednej. Przy wejściu było napisane że chowali się w niej żołnierze i większośc tam zginęła ;D



Jaskinia to był bardziej taki tunel. Była strasznie ciasna i musieliśmy wypożyczyć latarki bo było tam kompletnie ciemno. Musieliśmy się naprawdę namęczyć żeby się przecisnąć. A najlepsze było to, że przed jaskinią stały chińskie dzieci i krzyczły do nas czy aby dziura nie jest dla nas za mała... :) Mieliśmy straszny ubaw :)



Zdjęcie z kwiatkiem ze specjalna dedykacją dla Eriki :)



Paweł tuz przed wejściem na prom najadł się różnych pyszności i potem cały zzieleniał na promie... Ale poszedł na rufe i jakoś wytrzymał ;)



Po powrocie do Donggang musieliśmy iśc na przystanek który nie wiedzieliśmy gdzie jest ;) i łapac autobus do Pingdong bo ten bezpośredni do Kaohsiung juz nie jeździł o tej porze. jednak na ulicy zaczepila nas kobieta i powiedziała że nas zawiezie za kasę do Kaohsiungu samochodem. Wytargowaliśmy cenę odrobinę wyższą niż autobus i byliśmy szybko w Kaohsiungu. W nocy jechaliśmy już do Taipei żeby zdążyć na zajęcia na poniedziałek.



Jeszcze jedna historia związana z powrotem. Jechaliśmy autokarem z Kaohsiung. Wszyscy pospali w autobusie. Nagle Paweł nas wszystkich obudził i powiedział że musimy wysiąść bo jesteś my blisko naszej dzielnic i stąd zapłacimy mniej za taksówkę. Taksiarz się bardzo zdziwił jak pokazaliśmy mu adres w Taipei. Dwa razy się upewniał ;) Niepewność nas złapała jak facet wjechał na autostradę. Okazało się że byliśmy 15 km od Taipei, więc zabuliliśmy słono za tą taksówkę.



i jeszcze my na naszych skuterach.



pełen skład



to my jedziemy :)




i moja rajska plaża - Złoty piaseczek. Dzika zatoczka. Świeże małże. Piękne koralowe dno pacyfiku...



Chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić...

Brak komentarzy: