That's me

Moje zdjęcie
the escape from reality

wtorek, 30 września 2008

siedzimy... nic się nie dzieje...

Tak nam tu spokojnie ostatnio życie płynie. Tajfuny już na nas wrażenia nie robią. Podobno wrzesień i październik pojawiają się prawie co tydzień. Już to na nas więc wrażenia nie robi...

Dzisiaj się dowiedziałam że w przyszły czwartek mamy mid-term exam, więc dzisiaj cały dzień zakuwałam znaczki. I tak przez najbliższy tydzień ;)
Oczywiście wyłączając weekend bo jak zwykle na weekend mam wielkie plany. Mam nadzieję że kolejny tajfun przyjdzie w tygodniu i da nam wreszcie coś zwiedzić w weekend poza Taipei...

Chciałabym wreszcie nad tą plażę pojechać, ale do tego musi się wreszcie pogoda poprawić. Co zaobserwowałam - przy 25 stopniach jest mi zimno ;P przepraszam - wiem jaka jest temperatura w Polsce.
Największy szok przeżyję w lutym jak będę wracać po trzech tygodniach w Wietnamie, Kambodży i Tajlandii...

Ale mam nadzieję że luty nie nadejdzie zbyt szybko, bo jeszcze się Tajwanem nie nacieszyłam...

Jutro idziemy do Wax na imprezę. Jest jakaś impreza dla obcokrajowców. Jak się okaże zagraniczne ID to dziewczyny wchodzą za 100TWD a faceci za 300TWD na all-you-can-drink. Tajwańczycy to frajerzy. Wpuszczają polki z mocnymi głowami na allyoucandrink za 7,5zl ;P
No ale tutaj w środy wogóle jest kolorowo bo jest taki pub Roxy99, w którym w środy jest free wejście i dla 400 pierwszych osób cztery piwa za free... Będzie mi tego brakowało po powrocie Warszawy i drogich warszawskich klubów...

i jeszcze kilka kolejnych zdjęć z poprzedniego weekendu.

Poniżej największy krab na świecie. Jego "szpony" osiągają do 4 metrów długości. Ponoć żyją jeszcze takie gdzieś w Japonii. Hhmmm...sama przyjemność spotkać takiego potwora na plaży ;)



Kółko i krzyżyk przed 228 Monument Museum. Do muzeum w końcu nie weszliśmy, ale na plazu zabaw się dzieci pobawiły :D



Przed pałacem prezydenckim



Przed Chank Kai Shek Memorial Hall - bardzo komunistyczne, propagandowe muzeum. A raczej wystawa zdjęć "Wielkiego" wodza ;D



No a tutaj już my przed samym "Wielkim Wodzem" ;D Normalnie chyba sobie oprawię w ramkę ;P

niedziela, 28 września 2008

Powtórka z rozrywki

...i znowu tajfun. Tym razem silniejszy i oko tajfunu ma przejść praktycznie przez samo Taipei jutro koło 16. U Was to będzie chyba 8-9 rano. Zlekceważyliśmy sobie prognozy, bo ostatnim razem był tajfun, nic sie nie działo, wszystko było pootwierane. Tym rzem jak wyszliśmy na obiad to się okazało że wszystko jest zamknięte i musieliśmy się zadowolić sztucznym żarciem z 7-11.
Tak więc siedzimy w domu i oglądamy filmy. Odwołali nam zajęcia. Szkoły są pozamykane, samoloty nie latają.

Tak więc ten weekend upłynął bez większych wrażeń przez pogodę - bo od piątku non stop pada przez ten tajfun. Zwiedziliśmy kilka muzeów i byliśmy wczoraj na imprezie w klubie 9%. Poniżej kilka zdjęć z tego weekendu.


Pierwszy raz udało nam się trafić na kebab :D



Zwiedzilismy National Taiwan Museum, Taiwan Museum of History, 228 Memorial Museum i Chiang Kai Shek Memorial Hall.







i impreza w 9% z serii all-you-can-drink.




sis - bluzka się sprawdza ;P



Takie atrakcje jak poniżej to normalka w tutejszych klubach.



W drodze do domu oczywiście zaliczyliśmy Night Market - taki substytut zapiekanki przy pętli na centralnym ;) ale lepszy bo tutaj są świeże owoce morza.




i bardzo wczesne śniadanko w MacDonaldzie ;)



aaaa, proszę nie pytać skąd kapelusz się wziął... ;)

piątek, 26 września 2008

Życie w Taipei

Cały czas opisuję tylko wycieczki i nic jeszcze nie napisałam co u nas;)

Może zacznę od nauki chińskiego -


Chodzimy sobie codziennie na chiński. Trzy godziny dziennie to sporo. Bo po pierwsze musimy się nauczyć wymawiać tony (są cztery różne. Np. Słówko "ma" może oznaczać mamę, konia lub być słówkiem pomocniczym przy tworzeniu pytania, w zalezności od tego jak się go wymówi). Po drugie zapisu w naszym normalnym alfabecie;). Po trzecie znaczków. Po czwarte konstrukcji zdania, bo zmieniając położenie słowa w zdaniu, zmienia ono całkowicie znaczenie.

Generalnie to mamy dosyć łatwo w porównaniu z innymi narodowościami bo nie mamy problemu z wymówieniem "ś", "ć", "dź", "dż", "si", "ci", itp.
Koreańczk w mojej grupie nie jest w stanie powiedzieć "dż". Zamiast tego mówi "l". Irakijczyk nie potrafi takiego "u" umlaut. U Pawła w grupie Meksykanka nie słyszy wogóle różnicy między "ś" i "ć"...

Na pierwszy rzut oka (albo ucha;)) język wydaje się być wogóle z kosmosu a znaczki to wogóle jakas abstrakcja.
Dla nas, po miesiącu nauki, chiński brzmi jak każdy inny obcy język, a znaczki okazały się być bardzo uporządkowane i logiczne.

W książka jest chińsko-angielska. Wszystkie polecenia itp. są po angielsku, więc generalnie ćwiczymy tu dwa języki;)



Ale to że pojawia się tu angielski to też nie do końca dobrze. Paweł ma nauczycielkę która prawie w ogóle nie mówi na zajęciach po angielsku tylko wszystko tłumaczy po chińsku. U mnie nauczycielka tłumaczy wszystko po angielsku. Efekt jest taki że Paweł dużo lepiej mówi ode mnie. Z drugiej strony moja nauczycielka kładzie bardzo duży nacisk na pisanie znaczków. Ale ja bym chyba wolała mieć tak jak Paweł, bo on się lepiej dogaduje w sklepach i knajpach;) A ja ostatnio chciałam kupić dwie gorące herbaty i dostałam dwie coca-cole ;P Niestety to wina tych czterech tonów i tego że jeszcze nie umiem ich dobrze wymawiać...

Pogoda -


Już powoli zaczynam się przywyczajać, ale na początku było ciężko. Wychodząc o 8 rano z domu na zajęcia, przechodząc przez pasy na druga stronę ulicy na przystanek, już byłam cała mokra ;) Nie wspomnę jak się czułam podchodząc pod górę w pełnym słońcu do budynku w którym miałam zajęcia. Generalnie po drodze jest taki wielki zegar, który opróc godziny pokazuje tez temperaturę i o 8 rano zegar zawsze pokazuje koło 35 stopni. Nie muszę kontunuowac co się ze mną działo jak wychodziłam z zajęć o 12 w południe...

Ostatnio poranki zrobiły się trochę "chłodniejsze" ;P i poranny spacer nie jest już tak wyczerpujący. Ale koło południa jak wyjdzie słońce wszystko wraca do czterdziestostopniowej normy ;)
też się zastanawiam czy poranki rzeczywiście są chłodniejsze czy ja już się poprostu przywyczaiłam do tej temperatury...???

Mieszkanie -


Tak jak opisywałam w jednym z pierwszych postów wynajmuję kawalerkę. Co ciekawe większośc mieszkań tutaj nie ma kuchni. Są to głównie pokoje z łazienką. Tajwańczycy praktycznie codziennie stołują się w knajpach. Około godziny 12 i potem późniejszym wieczorem koło 20, 21 jest duży problem żeby znaleźć wolny stolik w jakiejkolwiek restauracji. Wszyscy mejscowi wychodzą wtedy na jedzenie. Nie jest to jednak taki wydatek jakby się chciało stołować w knajpach w Warszawie. Tutaj przy kampusie za obiad (zupa, drugie danie i coś do picia) płacimy koło 8 złotych, koło mojego mieszkania jest prawie dwa razy "drożej" LOL :D

W pokoju jest obowiązkowo klimatyzacja. Bez tego nie da sie tutaj żyć. Klima jest generalnie wszędzie gdzie się tylko da w tym mieście;)

Na początku nakupowałam sobie pełno różnych specyfików na róże rodzaje robactwa. Mam coś na karaluchy, mrówki, komary i inne insekty ;) Karaluch są wielkości małych myszek i latają. Na początku strasznie się ich bałam ale teraz już si,ę przywyczaiłam. Nadal nie mogę sie przyzwyczaić do ważek. Są wielkie i są wszędzie :D

A jeśli chodzi o obiekty latające to nawet nie wyobrażacie sobie jakie tu są piękne motyle. Są bardzo duże i naprawdę piękne. Mają takie jaskrawe tęczowe kolory. :)

Paweł mieszka w akademiku w dwójce. Na początu mieszkał z dziwnym Tajwańczykiem który chodował w pokoju rybki i glony, i ogólnie strasznie tam śmierdziało;) Teraz ma pokój z latynosem, który generalnie pracuje i ma zajęcia cały dzień więc praktycznie go nie ma (zresztą Pawła też nie ;P).

Taipei -


Taipei jest dla mnie bardzo specyficznym miastem, bo poprostu jest chińskie a nie europejskie. Nikt tu nie mówi po angielsku. Wszystkie napisy są po chińsku.
Coś co mnie najbardziej wkurza to to, że jak się zapala zielone światło dla pieszych i samochód albo skuter skręca z prawej strony to przejeżdża przez pasy nie zwalniając i piesi ich przepuszczają. Naprawdę nie mogę tego zrozumieć i cały czas zapominam o tym jak idę przez pasy. Ciężko jest się do tego przyzwyczaić. W Polsce nikt by tak na pasy nie wjechał.

Ponadto chińczycy strasznie wolno chodzą. Warszawiak to tu się może naprawdę wkurzyć, bo w Warszawie to się wszyscy gdzieś śpieszą a tutaj chinole chodzą bardzo powoli i do tego jeszcze zajmują całą szerokośc drogi więc ciężko jest ich wyminąć. Na maksa sie wkurzaliśmy na to na początku. Ale teraz już się chyba zasymilowaliśmy i chyba zaczęliśmy wolniej chodzić. Ostatnio nawet jakiś biały człowiek mnie wyminął na ulicy... ;)

I to jest kolejna rzecz - spotkac na ulicy białego człowieka to naprawdę ewenement. Tu są wszyscy są żółci ;) W okolicy mojego mieszkania jestem jedyną europejką. Przez cały miesiąc nie widziałam tu ani jednego białego. Najśmieszniejsze jest to jak się ludzie na mną albo za Pawłem oglądają na ulicy ;) PATRZą SIę TU NA NAS JAK W POLSCE NA MURZYNA 15 LAT TEMU ;)))) Serio !!!!
Jak się człowiek wybierze do centrum w ciągu dnia to może kliku obcokrajowców minie. Najwiecej jednak można spotkać ich na imprezach...

Imprezy -


RAJ dla Polaka. W co drugim klubie All-you-can-drink. Już się na ten temat trochę rozpisywałam. Dla tych co nie czytali - wchodzisz za 25zł do klubu i pijesz co chcesz. Klub który by zorganizował taka i imprezę w Warszawie chyba by zbankrutował...

W ostatnią środę zaliczyliśmy kolejną z takich imprez. Tym razem w klubie Mint obok Taipei 101.



Przeciętna tajwanka upija się trzema małymi piwami. Przeciętny tajwańczyk nie wiem bo widziałam na razie same pijane chinki;) Co więcej. Tajwanki ubierają się na imprezy w którtkie spódniczki/szorty i górę od stanika.

Na załączonym obrazku chinka która wywaliła sie na schodku (byl jeden stopien ;P), upałda na ziemię, zwymiotowała pod stół, a potem wymiotowała przed klubem do studzienki kanalizacyjnej ;)



To jest tutaj standardowy obrazek. Standardem jest też
tłumek chinek wokół europejczyków i amerykanów. Tajwanki mają tutaj wbite do głowy, że jak biały to na pewno bogaty. Poza tym im się podobno bardzo podobają biali kolesie. Natomiast chńczycy nie mają słabości do białych dziewczyn. Wolą miejscowe. Być może dlatego że europejki nie chodzą pół nagie na imprezy ;)

Jedzenie -

owoce morza - o tym chyba już też coś wspomniałam, że hiszpańskie krewetki mogą się schować ;)
Ogólnie do jedzenia też trzeba było się przywyczaić, bo tutaj wszystko trochę inaczej smakuje. Herbata ma ziołowy posmak i zazwyczaj jest podawana bardzo na słodko (dla tych co nie wiedzą ja raczej nic nigdy nie cukrzę, a herbaty to w ogóle nie). Sałaty też są raczej na słodko. Na poczatku bardzo mi nie smakowały ale ostatnio się przywyczaiłam. Najbardziej ze wszystkiego lubie tutaj do obiadu jeść kiełki. Podają kiełki fasoli z pieprzem i sosem sojowym - najlepsza rzecz na świecie :)

Pierogi to wogóle nie te pierogi co w Polsce. Wkladaja do nich takie dziwne zielsko i jakies przyprawy. Żeby to zjesc to musze maczac w sosie sojowym ;D

Sushi - REWELACJA i jest wszędzie. Nawet w 7-11 (tutejsza Żabka) w pudełeczku można kupić ;)

Generalnie wszystko smakuje tu inaczej. Nawet spaghetti smakuje po chińsku. Do niektorych smaków trzeba się poprostu przywyczaić. AAAaaaaa - i pizzy tu się nie kupi. Nie ma nigdzie pizzerii. Pizza i pierogi mojej babci - dwie pierwsze rzeczy które zjem po powrocie do polski ;) Wogóle to będę chyba do babci chodzić na obiady co najmniej przez tydzień bo strasznie mi brakuje polskiego jedzenia...

wtorek, 23 września 2008

Niedzielna wspinaczka na Maokong

Żartuję z ta wspinaczką. Na górę oczywiście wjechaliśmy kolejką ;)





Maokong to góra cała usłana herbaciarniami. Jest to najwieksze powierzchniowo tego typu miejsce na Tajwanie. Wszędzie plantacje herbaty, małe herbaciarnie, piękna panorama Tajpei i oczywiście wszędzie widoczne - Taipei 101.

Maokong gondola ma cztery stacje. Dwie pierwsze w Zoo (które zaliczymy nastepnym razem bo podobno jest tak duże że trzeba mieć cały dzień), trzecia to przystanek na wysokości Zhinan Temples, a na czwartą wjeżdża się żeby napić się herbaty.

Zhinan Temples bardzo mi się podobały. Jest to kilka taoistycznych świątyń usytuowanych na zboczu góry. Naprawdę piękne.



W świątyni ludzie zapalają kadzidełka w czyjejś intencji. Ponadto łączą modlitwę z wróżbą - modląc się modląc się trzymają w dłoniach miski, po czym rzucają je na ziemię. Sposób w jaki miseczka spadnie wskazuje na szczęście bądź pecha.
Rekwizyty na załączonym obrazku ;)



W świątyni było też pomieszczenie z ołtarzami gdzie też taoiści się modlą. Przed wejściem trzeba było zdjąć buty.



Największa świątynia z zewnątrz świątynia wyglądała naprawdę prześlicznie. Promienie słońca odbijały się o złote zdobienia rozświetlając pięknie całą świątynię:)



Bo obejrzeniu świątyń wjechaliśmy na samą górę i...
...zamiast herbaty zamówiliśmy taiwan beer ;) i pogadaliśmy się z chinolką po mandaryńsku ;)



Ale plantację herbaty widzieliśmy. Nawet zobaczyliśmy widzieliśmy zbieracza herbaty ;)



i jeszcze jedno - stragany z badziewiem dla turystów wyglądają tu troszeczę inaczej niż w europie ;D

Pierwsza wycieczka poza miasto - DANSHUI

W zeszły weekend wreszcie żaden tajfun ani trzęsienie ziemi nie zatrzymał nas w mieszkaniu i pojechaliśmy do Danshui. Chcieliśmy się wyrobić na morning market żeby skosztować świeże owoce morza, ale niestety po piątkowej imprezie ciężko było się zebrać... ;)



Danshui to małe miasteczko portowe na północ od Taipei. Dojeżdża tam metro więc można to potraktować jako dalekie przedmieście stolicy. Miejski krajobraz zastąpiły nam góry, woda, niewielkie działki i pola ryżowe.

Zwiedziliśmy Danshui, w którym znajdują się dwie świątynie. Dla Polaka to raczej kapliczki, ale tajwańczycy nazywają je światyniami. Jedna nazywa się Longshan a druga Foyou. Ta ostatnia to najstarsza świątynia w Danshui. Z miejsc które chciałam zobaczyć nie dotarliśmy tylko do Yinshan Temple, ale może jeszcze będzie okazja.




Zwiedziliśmy też fort hiszpański - Fort San Domingo - czyli byłą rezydencję gubernatora. Cały XVIII wiek i I pol. XIX fort był pod kontrolą Chińczyków, a w 1868r. przejęli bo Anglicy. Dopiero oni nadali mu ten ceglasty kolor, który widac na zdjęciu. Trzecie zdjęcie przedstawia Huwei Fort wzniesiony przez niemieckiego inżyniera pod koniec XIX wieku w celach militarnych.






Przejechaliśmy się promem wzdłuż rzeki, który zawiozł nas tam gdzie Danshui river wpada do Pacyfiku - Fisherman’s Wharf. Turyści zwiedzają też często miasteczko Bali po drugiej stronie rzeki. Jednak z przewodnika wynikało że nie ma tam nic interesującego poza parkiem, więc sobie już odpuściliśmy.



Danshui pod pewnym względem przypomina polskie nadmorskie miejscowości. Dużo tu automatów do gry, budek z lodami, itp. ale mimo to zdecydowanie wolę Danshui bo woda tu jest czysta, niebo błękitne i pogoda jak sie patrzy :)



Charakterystycznym punktem tego portu jest biały most.



Miejsce było urocze. Było mega gorąco i słonecznie. W sam raz na weeekend :)


niedziela, 21 września 2008

Hej AIESEC...

.
.
...sekta jest wszędzie ;)

Kolejny weekend, kolejna impreza...

W ten piątek byliśmy na imprezie, na którą zaprosiła mnie Rosjanka z mojej grupy, bo miała urodziny. Bardzo sie dziwiłam że w mieście w którym do co trzeciego klubu można wejść za 30zł na imprezę all-you-can-drink, ona akurat wybrała sztywniacki klub w hotelu Hyatt. Do tego jeszcze zapowiedziała żeby napic sie przed przyjściem bo w klubie jest bardzo drogo ;) Dosyć dziwne podjeście... :)

Jak widać na poniższym zdjęciu w klubie była przewaga gości hotelowych w garniturkach, więc na pierwszy rzut oka nie za ciekawie...


ale okazało się że w klubie tego dnia grała bardzo fajna kapela na żywo, więc bardzo fajnie się bawiliśmy.


Tutaj ja z solenizantką i naszym kolegą z grupy (Irakijczyk).


Ogólnie było fajnie, ale rzeczywiście bardzo drogo, bo małe piwo kosztowało tam 250TWD, czyli około 20zł.



koło 1 większośc gości Eleny się zmyło i zaraz potem ona postanowiła też iśc do domu, więc przenieśliśmy się w inne miejsce.

Początkowo chcieliśmy wejść do takiego klubu LAVA, ale okazało się że w weekendy jest tam drogi wstęp i była bardzo długa kolejka do wejścia. Poszliśmy więc do Babe18, które było obok i oczywiście- all you can drink ;) Do Lavy może pójdziemy kiedyś w tygodniu, bo wtedy jest taniej.

Babe18 był to pierwszy klub all-you-can-drink, w którym nie nalewali drinków w plastikach, tylko w szkle.




Barmani wyglądali tak i mieli problemy ze sluchem bo cały czas dawali nam inne drinki niż chcieliśmy ;)



Było tam sporo obcokrajowców. Prawie całą noc bawiliśmy się z ludźmi z jakis wysp na Pacyfiku. Niestety nikt z nas nie zapamiętał z jakich ;)




Ogólnie przez całą noc poznalismy sporo osób. Do mnie przy barze zagadał jakis Francuz a dziewczyny gadały z jakimiś Tajwańczykami. Tutaj ludzie wogóle są bardzo otwarci. Np. ja wyszłam na chwile się przewietrzyć (potem się okazało że na dworze było cieplej i bardziej duszno niż w klubie), usiadłam na ławce i od razu zaczął ze mną gadać jakiś Tajwańczyk.



Klub był otwarty do 4, a o 3:30 nasi egzotyczni kelnerzy wystawili na bar napis "Out of service"



...więc zebraliśmy się w kierunku domu...