That's me

Moje zdjęcie
the escape from reality

piątek, 26 września 2008

Życie w Taipei

Cały czas opisuję tylko wycieczki i nic jeszcze nie napisałam co u nas;)

Może zacznę od nauki chińskiego -


Chodzimy sobie codziennie na chiński. Trzy godziny dziennie to sporo. Bo po pierwsze musimy się nauczyć wymawiać tony (są cztery różne. Np. Słówko "ma" może oznaczać mamę, konia lub być słówkiem pomocniczym przy tworzeniu pytania, w zalezności od tego jak się go wymówi). Po drugie zapisu w naszym normalnym alfabecie;). Po trzecie znaczków. Po czwarte konstrukcji zdania, bo zmieniając położenie słowa w zdaniu, zmienia ono całkowicie znaczenie.

Generalnie to mamy dosyć łatwo w porównaniu z innymi narodowościami bo nie mamy problemu z wymówieniem "ś", "ć", "dź", "dż", "si", "ci", itp.
Koreańczk w mojej grupie nie jest w stanie powiedzieć "dż". Zamiast tego mówi "l". Irakijczyk nie potrafi takiego "u" umlaut. U Pawła w grupie Meksykanka nie słyszy wogóle różnicy między "ś" i "ć"...

Na pierwszy rzut oka (albo ucha;)) język wydaje się być wogóle z kosmosu a znaczki to wogóle jakas abstrakcja.
Dla nas, po miesiącu nauki, chiński brzmi jak każdy inny obcy język, a znaczki okazały się być bardzo uporządkowane i logiczne.

W książka jest chińsko-angielska. Wszystkie polecenia itp. są po angielsku, więc generalnie ćwiczymy tu dwa języki;)



Ale to że pojawia się tu angielski to też nie do końca dobrze. Paweł ma nauczycielkę która prawie w ogóle nie mówi na zajęciach po angielsku tylko wszystko tłumaczy po chińsku. U mnie nauczycielka tłumaczy wszystko po angielsku. Efekt jest taki że Paweł dużo lepiej mówi ode mnie. Z drugiej strony moja nauczycielka kładzie bardzo duży nacisk na pisanie znaczków. Ale ja bym chyba wolała mieć tak jak Paweł, bo on się lepiej dogaduje w sklepach i knajpach;) A ja ostatnio chciałam kupić dwie gorące herbaty i dostałam dwie coca-cole ;P Niestety to wina tych czterech tonów i tego że jeszcze nie umiem ich dobrze wymawiać...

Pogoda -


Już powoli zaczynam się przywyczajać, ale na początku było ciężko. Wychodząc o 8 rano z domu na zajęcia, przechodząc przez pasy na druga stronę ulicy na przystanek, już byłam cała mokra ;) Nie wspomnę jak się czułam podchodząc pod górę w pełnym słońcu do budynku w którym miałam zajęcia. Generalnie po drodze jest taki wielki zegar, który opróc godziny pokazuje tez temperaturę i o 8 rano zegar zawsze pokazuje koło 35 stopni. Nie muszę kontunuowac co się ze mną działo jak wychodziłam z zajęć o 12 w południe...

Ostatnio poranki zrobiły się trochę "chłodniejsze" ;P i poranny spacer nie jest już tak wyczerpujący. Ale koło południa jak wyjdzie słońce wszystko wraca do czterdziestostopniowej normy ;)
też się zastanawiam czy poranki rzeczywiście są chłodniejsze czy ja już się poprostu przywyczaiłam do tej temperatury...???

Mieszkanie -


Tak jak opisywałam w jednym z pierwszych postów wynajmuję kawalerkę. Co ciekawe większośc mieszkań tutaj nie ma kuchni. Są to głównie pokoje z łazienką. Tajwańczycy praktycznie codziennie stołują się w knajpach. Około godziny 12 i potem późniejszym wieczorem koło 20, 21 jest duży problem żeby znaleźć wolny stolik w jakiejkolwiek restauracji. Wszyscy mejscowi wychodzą wtedy na jedzenie. Nie jest to jednak taki wydatek jakby się chciało stołować w knajpach w Warszawie. Tutaj przy kampusie za obiad (zupa, drugie danie i coś do picia) płacimy koło 8 złotych, koło mojego mieszkania jest prawie dwa razy "drożej" LOL :D

W pokoju jest obowiązkowo klimatyzacja. Bez tego nie da sie tutaj żyć. Klima jest generalnie wszędzie gdzie się tylko da w tym mieście;)

Na początku nakupowałam sobie pełno różnych specyfików na róże rodzaje robactwa. Mam coś na karaluchy, mrówki, komary i inne insekty ;) Karaluch są wielkości małych myszek i latają. Na początku strasznie się ich bałam ale teraz już si,ę przywyczaiłam. Nadal nie mogę sie przyzwyczaić do ważek. Są wielkie i są wszędzie :D

A jeśli chodzi o obiekty latające to nawet nie wyobrażacie sobie jakie tu są piękne motyle. Są bardzo duże i naprawdę piękne. Mają takie jaskrawe tęczowe kolory. :)

Paweł mieszka w akademiku w dwójce. Na początu mieszkał z dziwnym Tajwańczykiem który chodował w pokoju rybki i glony, i ogólnie strasznie tam śmierdziało;) Teraz ma pokój z latynosem, który generalnie pracuje i ma zajęcia cały dzień więc praktycznie go nie ma (zresztą Pawła też nie ;P).

Taipei -


Taipei jest dla mnie bardzo specyficznym miastem, bo poprostu jest chińskie a nie europejskie. Nikt tu nie mówi po angielsku. Wszystkie napisy są po chińsku.
Coś co mnie najbardziej wkurza to to, że jak się zapala zielone światło dla pieszych i samochód albo skuter skręca z prawej strony to przejeżdża przez pasy nie zwalniając i piesi ich przepuszczają. Naprawdę nie mogę tego zrozumieć i cały czas zapominam o tym jak idę przez pasy. Ciężko jest się do tego przyzwyczaić. W Polsce nikt by tak na pasy nie wjechał.

Ponadto chińczycy strasznie wolno chodzą. Warszawiak to tu się może naprawdę wkurzyć, bo w Warszawie to się wszyscy gdzieś śpieszą a tutaj chinole chodzą bardzo powoli i do tego jeszcze zajmują całą szerokośc drogi więc ciężko jest ich wyminąć. Na maksa sie wkurzaliśmy na to na początku. Ale teraz już się chyba zasymilowaliśmy i chyba zaczęliśmy wolniej chodzić. Ostatnio nawet jakiś biały człowiek mnie wyminął na ulicy... ;)

I to jest kolejna rzecz - spotkac na ulicy białego człowieka to naprawdę ewenement. Tu są wszyscy są żółci ;) W okolicy mojego mieszkania jestem jedyną europejką. Przez cały miesiąc nie widziałam tu ani jednego białego. Najśmieszniejsze jest to jak się ludzie na mną albo za Pawłem oglądają na ulicy ;) PATRZą SIę TU NA NAS JAK W POLSCE NA MURZYNA 15 LAT TEMU ;)))) Serio !!!!
Jak się człowiek wybierze do centrum w ciągu dnia to może kliku obcokrajowców minie. Najwiecej jednak można spotkać ich na imprezach...

Imprezy -


RAJ dla Polaka. W co drugim klubie All-you-can-drink. Już się na ten temat trochę rozpisywałam. Dla tych co nie czytali - wchodzisz za 25zł do klubu i pijesz co chcesz. Klub który by zorganizował taka i imprezę w Warszawie chyba by zbankrutował...

W ostatnią środę zaliczyliśmy kolejną z takich imprez. Tym razem w klubie Mint obok Taipei 101.



Przeciętna tajwanka upija się trzema małymi piwami. Przeciętny tajwańczyk nie wiem bo widziałam na razie same pijane chinki;) Co więcej. Tajwanki ubierają się na imprezy w którtkie spódniczki/szorty i górę od stanika.

Na załączonym obrazku chinka która wywaliła sie na schodku (byl jeden stopien ;P), upałda na ziemię, zwymiotowała pod stół, a potem wymiotowała przed klubem do studzienki kanalizacyjnej ;)



To jest tutaj standardowy obrazek. Standardem jest też
tłumek chinek wokół europejczyków i amerykanów. Tajwanki mają tutaj wbite do głowy, że jak biały to na pewno bogaty. Poza tym im się podobno bardzo podobają biali kolesie. Natomiast chńczycy nie mają słabości do białych dziewczyn. Wolą miejscowe. Być może dlatego że europejki nie chodzą pół nagie na imprezy ;)

Jedzenie -

owoce morza - o tym chyba już też coś wspomniałam, że hiszpańskie krewetki mogą się schować ;)
Ogólnie do jedzenia też trzeba było się przywyczaić, bo tutaj wszystko trochę inaczej smakuje. Herbata ma ziołowy posmak i zazwyczaj jest podawana bardzo na słodko (dla tych co nie wiedzą ja raczej nic nigdy nie cukrzę, a herbaty to w ogóle nie). Sałaty też są raczej na słodko. Na poczatku bardzo mi nie smakowały ale ostatnio się przywyczaiłam. Najbardziej ze wszystkiego lubie tutaj do obiadu jeść kiełki. Podają kiełki fasoli z pieprzem i sosem sojowym - najlepsza rzecz na świecie :)

Pierogi to wogóle nie te pierogi co w Polsce. Wkladaja do nich takie dziwne zielsko i jakies przyprawy. Żeby to zjesc to musze maczac w sosie sojowym ;D

Sushi - REWELACJA i jest wszędzie. Nawet w 7-11 (tutejsza Żabka) w pudełeczku można kupić ;)

Generalnie wszystko smakuje tu inaczej. Nawet spaghetti smakuje po chińsku. Do niektorych smaków trzeba się poprostu przywyczaić. AAAaaaaa - i pizzy tu się nie kupi. Nie ma nigdzie pizzerii. Pizza i pierogi mojej babci - dwie pierwsze rzeczy które zjem po powrocie do polski ;) Wogóle to będę chyba do babci chodzić na obiady co najmniej przez tydzień bo strasznie mi brakuje polskiego jedzenia...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Agata, to jak wrocicie, to jedna z pierwszych rzeczy bedzie wybranie sie do jakiejs restauracji typu Kuchnia Polska czy Zapiecek :P a potem jakas wloska z pizza i normalnym spaghetti :P

Ostatnio wybralysmy sie z Nihil i Kinia do Tandoor Palace na indyjska kuchnie - pyyyycha...nie bylam w stanie wstac od stolu :P

Agatka pisze...

Dzisiaj wreszcie znalezlismy pizzerie. MEGA drogo jak na tutejsze warunki, pizza mała i oczywiście "smakowała chińczykiem" ;) Więc ten plan mi sie baaaaaaaaaaardzo podoba :)