Po wizycie w Taroko kontynuowaliśmy naszą wycieczkę kierując się w stronę miasta Alishan.
Strasznie fajnie że jeździliśmy samochodem, bo moglismy sie zatrzymywac po drodze jak tylko zobacylismy cos ciekawego. Tak jak na przyklad ten most.
Most był strasznie długi. W czasie jak przez niego szliśmy zaczął padac deszcz i zanim dobieglismy do konca to bylismy totalnie przemoczeni;)
Takie widoczki z okna samochodu.
No i dojechaliśmy do Alishan. Alishan jest znane z dwóch rzeczy. Są tam przepiekne wschody słońca oraz gorski pociag ktory na swojej trasie przecina trzy strefy klimatyczne.
Niestety mieliśmy pecha, bo akurat pogoda była na tyle kiepska że wschód oraz zachód wsłońca przesłoniły by nam chmury, mgła czy poprostu deszczowa pogoda... Rzeczy tego było mało, po dojechaniu na miejsce okazało się że pociąg nie jeździ bo tory sa w remoncie... Tak więc przyjechaliśmy do Alishanu i nie zrobiliśmy nic z tego co chcieliśmy zrobić. Niestety, była to chyba największa klapa tej wycieczki.
Okazało się że w Alishanie są bardzo fajne sklepy z pamiątkami, więc zrobiliśmy chociaż zakupy :D No a trzy strefy klimatyczne już zaliczyliśmy wcześniej po drodze, więc bardzo zawiedzeni nie byliśmy :)
i ruszyliśmy w dalszą drogę. Następnym przystankiem miało być Chyai gdzie na pare dni zostawiał nas Till. Musiał wrócić do Taipei przedłużyć wizę i mieliśmy spotkać się znowu w Kentingu w piątek.
Po drodze załapaliśmy się na piękny zachód słońca w górach.
i przejeżdżaliśmy przez miasto, w którym chyba wszyscy zajmują się uprawą winogron, bo wzdłuż drogi na całej długości wszędzie widać było tylko winogrona;) Oczywiście postanowiliśmy skosztować. Było mega dobre. Zupełnie inaczej smakowały niż te z supermarketów.
Po drodze natrafiliśmy też na Betel Nut Girl taką prawdziwą z opowieści. Nie jest to prostytutka. Zajmuje się sprzedażą betel nut'ów czyli takiej legalnej używki w skutkach przypominająca trawkę. Tradycją kiedyś było że wszystkie się w tym stylu ubierały. Teraz wiekszość sprzedaje betel nut'y w dżinsach. No ale trafiają się takie "tradycyjne" stroje ;P
(Marek to jest odpowiedź na twoje pytanie;))
Dojechaliśmy do Chyai. Bardzo fajne mniejsze miasto. Stadard, świątynia, night market. Tylko wszystko bardziej kameralnie niż w Taipei. Oczywiście nie obyło się bez wuzyty na nocnym targu. Jako że mamy już dosyć mdłego tajwańskiego jedzenia to ja się skusiłam na ziemniaka z serem ;D a bun na kebaba ;D Pierwszy raz jadłam ziemniaka od sierpnia :D:D:D Pewnie nie jesteście w stanie sobie wyobrazić jaka to była radocha ;)
That's me
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz