W dwie godziny byliśmy w mieście, którego nazwy nie pamiętam. Nazwaliśmy go sobie Taro City, bo poza paroma domami i naszym hotelem na środku miasteczka stał wielki pomnik tego warzywka ;)

Mieszkańcy chyba pierwszy raz w życiu widzieli obcokrajowców, bo wychodzili na ulicę żeby na nas popatrzeć:)
Co nas jeszcze bardzo ubawiło to herbaciarnia o ciekawej nazwie - Stupid Ice Tea ;) To jest przykład dosłownego tłumaczenia chińskiego na angielski. Zresztą takich napisów jest pełno. Przy robotach drogowych widziałam pięknie brzmiący napis "Pardon for inconvenience". Dzisiaj w Carefurze widziałam też ciekawy napis, ale w tym momencie nie moge sobie przypomnieć...

Droga następnego dnia rano z przedniego siedzenia samochodu wyglądała tak:

Jak wjechaliśmy trochę wyżej było tak:

Zważywszy że jechaliśmy po takiej serpentynie jak poniżej:

to Bun miał duszę na ramieniu... Ale mistrz kierowca :*:*:*
South Cross-Island Highway (bo tak się oficjalnie nazywa ta górska droga której autostradą raczej nikt by nazwał. Tylko tajwańczycy to potrafią.) była naprawdę bardzo piękna i krajobrazy jak z pocztówki.
Zrobiliśmy sobie parę postojów. Jedno na moście:)


Widok z mostu w dół

a to my i nasza bryka:)

i jeszcze parę fotek z trasy.





South Cross-Island Highway zaprowadziła nas prosto do Taitung, z którego mieliśmy jechać na Green Island.
4 komentarze:
Super wycieczka!!! A te widoki... Ale na most bym nie weszła :)
Musiałabyś, bo przez most prowadziła ścieżka hikingowa ;)
A mi się podoba pomnik wrzywko:)
Hahaha, miasto-burak to była naprawdę niezła atrakcja tej wycieczki, a nocowalismy tam zupełnie z przypadku :D
Prześlij komentarz