No wiec za bardzo nikt tutaj sylwestra nie planował. Wszyscy od początku zakładaliśmy że idziemy gdzieś razem, ale nikomu nie chciało się nic ogranizować, bo jutro jest mid-term i jakoś tak nie było czasu;)
W końcu Fernando wymyślił żebyśmy poszli na hiking trail i oglądali fajerwerki z czubka góry, a potem na imprezę do klubu. No i tak juz zostało:)
Taki widok powinniśmy mieć z naszej miejscówki
Taką Fernando przygotował dla nas mapke dojazdu;)
Niestety od dwóch dni pada i jutro też prawdopodobnie będzie, więc plan górskiej wędrówki i posiadówy na szczycie góry może niestety nie wypalić. No ale miejmy nadzieję że pogoda nie spłata nam takiego figla i od jutra będzie już pogodniej:)
Jeśli jednak będzie nadal padać to pewnie od razu uderzymy do klubu. Zobaczymy jak zwykle wszystko się okaże ma bieżąco:)
I jeszcze filmik z zeszorocznych fajerwerków!!!
Mam nadzieję że w tym roku będą jeszcze lepsze:) Ale o tym to dopiero w nowym roku;)
That's me
wtorek, 30 grudnia 2008
poniedziałek, 29 grudnia 2008
Modern Toilet
Wybraliśmy się ostatnio do pewnej restauracji, o której wszyscy tutaj mówią.
Nazywa się modern toilet.
Dlaczego jest taka sławna??? Otóż jedzenie dostaje się w naczyniu w kształcie kibla;)
Raczej każdy idzie tam tylko raz żeby sobie porobić zdjęcia :P
Siedzi się na kiblach a funkcję stołu pełni wanna...
Jedzenie podawane jest w dosyc oryginalnych "naczyniach"
Żeby nie było wątpliwości, to jest kurczak kokosowy po tajsku;)
Były też apetyczne lody...
Umywalka oczywiście musi pasować do wystroju lokalu;)
No i jeszcze pamiątkowe zdjęcia => bo przecież nigdy więcej tu nie wrócimy :D
Najśmieszniejsze było to, że wszyscy klienci restauracji to turyści robiący sobie zdjęcia w różnych głupich pozach i wybuchający gromkim śmiechem na widok podanego im jedzenia;)
Taka restauracja poza Taipei jest też jedna w HongKongu. Ale myślę że jak tam polecimy w styczniu to nie będziemy mieli ochoty na powtórkę z rozrywki... ;)
Nazywa się modern toilet.
Dlaczego jest taka sławna??? Otóż jedzenie dostaje się w naczyniu w kształcie kibla;)
Raczej każdy idzie tam tylko raz żeby sobie porobić zdjęcia :P
Siedzi się na kiblach a funkcję stołu pełni wanna...
Jedzenie podawane jest w dosyc oryginalnych "naczyniach"
Żeby nie było wątpliwości, to jest kurczak kokosowy po tajsku;)
Były też apetyczne lody...
Umywalka oczywiście musi pasować do wystroju lokalu;)
No i jeszcze pamiątkowe zdjęcia => bo przecież nigdy więcej tu nie wrócimy :D
Najśmieszniejsze było to, że wszyscy klienci restauracji to turyści robiący sobie zdjęcia w różnych głupich pozach i wybuchający gromkim śmiechem na widok podanego im jedzenia;)
Taka restauracja poza Taipei jest też jedna w HongKongu. Ale myślę że jak tam polecimy w styczniu to nie będziemy mieli ochoty na powtórkę z rozrywki... ;)
sobota, 27 grudnia 2008
Świąteczne śniadanie...
...zapomniałam o śniadaniu w pierwszy dzień świąt:)
Byliśmy też w pierwszy dzień świąt na świątecznym śniadaniu w Jingbei. Śniadanie taki wypas że aż na zajęcia z przejedzenia nie poszłam ;)
A w szkole oczywiście przerwy w zajęciach nie było. Tylko na zajęciach nauczycielki się trochę wykazały. Moja przyniosła nam słodycze, a Paweł miał wyżerkę i prezenty:)
My zrezygnowaliśmy z kupowania sobie prezentów, bo teraz tylko myślimy jak zredukować kilogramy w bagażu,a prezenty raczej zadziałałyby w odwrotną stronę;)
a nad zmniejszaniem wagi naszej walizki pracujemy naprawdę ostro;) Wysłaliśmy paczką morską 15kg z różnymi rzeczami. Początkowo zapakowaliśmy 18kg i musieliśmy wyjmować różne rzeczy na poczcie bo się okazało że limit jest 15kg. Trochę niepotrzebnych rzeczy, znoszonych ciuchów się pozbyliśmy. Wysłanie walizki do Bangkoku będzie dosyć kosztowne, więc każdy kilogram się liczy:)
Walizkę wysyłamy ostatecznie China Airlines. A raczej dajemy naszemu koledze, który leci do Tajlandii tydzień przed nami. Musimy mu dopłacić za nadbagaż, ale i tak wychodzi to najtaniej ze wszystkich możliwości. On to nam zostawi w naszym hotelu i problem z głowy => nie będziemy musieli się męczyć z walizką w wietnamskich i kambodżańskich autobusach:) JUPI!!! :D
Byliśmy też w pierwszy dzień świąt na świątecznym śniadaniu w Jingbei. Śniadanie taki wypas że aż na zajęcia z przejedzenia nie poszłam ;)
A w szkole oczywiście przerwy w zajęciach nie było. Tylko na zajęciach nauczycielki się trochę wykazały. Moja przyniosła nam słodycze, a Paweł miał wyżerkę i prezenty:)
My zrezygnowaliśmy z kupowania sobie prezentów, bo teraz tylko myślimy jak zredukować kilogramy w bagażu,a prezenty raczej zadziałałyby w odwrotną stronę;)
a nad zmniejszaniem wagi naszej walizki pracujemy naprawdę ostro;) Wysłaliśmy paczką morską 15kg z różnymi rzeczami. Początkowo zapakowaliśmy 18kg i musieliśmy wyjmować różne rzeczy na poczcie bo się okazało że limit jest 15kg. Trochę niepotrzebnych rzeczy, znoszonych ciuchów się pozbyliśmy. Wysłanie walizki do Bangkoku będzie dosyć kosztowne, więc każdy kilogram się liczy:)
Walizkę wysyłamy ostatecznie China Airlines. A raczej dajemy naszemu koledze, który leci do Tajlandii tydzień przed nami. Musimy mu dopłacić za nadbagaż, ale i tak wychodzi to najtaniej ze wszystkich możliwości. On to nam zostawi w naszym hotelu i problem z głowy => nie będziemy musieli się męczyć z walizką w wietnamskich i kambodżańskich autobusach:) JUPI!!! :D
Wigilia w Taipei
Takiej wigilii to jeszcze nie mieliśmy. Początkowy plan to restauracja, potem Roxy i dalej jakaś impreza. Ale oczywiście wszystko się na gorąco pozmieniało;)
Najpierw byliśmy w restauracji Kiki w centrum Taipei. Kelnerzy mieli na głowach czapki mikołaja i w tle leciały amerykańskie kolędy;)
Byliśmy my, Ania i Marta, Igor i Elena z Rosji i Bashar z Iraku. Iście chrześcijańskie towarzystwo ;D
My z Pawłem zamówiliśmy po wielkiej rybie. Ledwo to przejedliśmy, bo jak nam przynieśli to się zorientowaliśmy że to jest chyba danie na pare osób. No ale MY NIE ZJEMY???? ;))))
Po kolacji pojechaliśmy na pyszne lody!! Naprawdę pyszne. Ja miałam kawowe z ciasteczkami, karmelem i masłem orzechowym. mega słodkie, mega dobre :D
Paweł tak się przejadł obiadem że już nie wcisnął. ;)
Było świąteczne małe performance.
...i oczywiście Święty Mikołaj, który się do wszystkich przytulał ;)
Po kolacji chcieliśmy iśc do Roxy na night for foreigners - dla nas byłaby to już ostatnia bo za tydzień w środę jest sylwester. Jak tam dojechaliśmy to się okazało że z okazji Gwiazdki robią inna imprezę. Pod pubem stało dużo zawiedzionych obcokrajowców ;) Tak więc trochę przeszła nam ochota na imprezę. Postanowiliśmy wrócić do naszej dzielnicy i pojść do naszej miejscówki pod mostem, a w zasadzie trochę obok niego;)
Dołączyło się trochę więcej Rosjan. Blondynka Ania, tak się zrobiła whisky że chłopaki musieli ją zanieść do domu. Potem z nią gadałam, to mowi że totalnie nic nie pamięta;) Wesołych Świąt ;D
A dziewczyny zepsuły Św.Mikołaja. (i nie przyznały się na swoim blogu!!! BBBUUUUU;P)
aaaa, no i jeszcze potem przyszła Ola. Tajwańska weteranka - to już jej drugi rok tutaj i robi w Taipei dyplom.
Standardowo jeszcze mam w zanadrzu dużo głupich fotek ;)
W wigilię Paweł i Till postanowili nakręcić film. Chodzili po kampusie i prosili ludzi żeby mówili do kamery "Merry Christmas".
Taką właśnie oryginalną gwiazdkę mieliśmy w tym roku :D
Najpierw byliśmy w restauracji Kiki w centrum Taipei. Kelnerzy mieli na głowach czapki mikołaja i w tle leciały amerykańskie kolędy;)
Byliśmy my, Ania i Marta, Igor i Elena z Rosji i Bashar z Iraku. Iście chrześcijańskie towarzystwo ;D
My z Pawłem zamówiliśmy po wielkiej rybie. Ledwo to przejedliśmy, bo jak nam przynieśli to się zorientowaliśmy że to jest chyba danie na pare osób. No ale MY NIE ZJEMY???? ;))))
Po kolacji pojechaliśmy na pyszne lody!! Naprawdę pyszne. Ja miałam kawowe z ciasteczkami, karmelem i masłem orzechowym. mega słodkie, mega dobre :D
Paweł tak się przejadł obiadem że już nie wcisnął. ;)
Było świąteczne małe performance.
...i oczywiście Święty Mikołaj, który się do wszystkich przytulał ;)
Po kolacji chcieliśmy iśc do Roxy na night for foreigners - dla nas byłaby to już ostatnia bo za tydzień w środę jest sylwester. Jak tam dojechaliśmy to się okazało że z okazji Gwiazdki robią inna imprezę. Pod pubem stało dużo zawiedzionych obcokrajowców ;) Tak więc trochę przeszła nam ochota na imprezę. Postanowiliśmy wrócić do naszej dzielnicy i pojść do naszej miejscówki pod mostem, a w zasadzie trochę obok niego;)
Dołączyło się trochę więcej Rosjan. Blondynka Ania, tak się zrobiła whisky że chłopaki musieli ją zanieść do domu. Potem z nią gadałam, to mowi że totalnie nic nie pamięta;) Wesołych Świąt ;D
A dziewczyny zepsuły Św.Mikołaja. (i nie przyznały się na swoim blogu!!! BBBUUUUU;P)
aaaa, no i jeszcze potem przyszła Ola. Tajwańska weteranka - to już jej drugi rok tutaj i robi w Taipei dyplom.
Standardowo jeszcze mam w zanadrzu dużo głupich fotek ;)
W wigilię Paweł i Till postanowili nakręcić film. Chodzili po kampusie i prosili ludzi żeby mówili do kamery "Merry Christmas".
Taką właśnie oryginalną gwiazdkę mieliśmy w tym roku :D
wtorek, 23 grudnia 2008
Wesołych Świąt!!! :* :* :*
Niech świąteczne życzenia mają moc spełnienia,
te całkiem błahe i te ważne,
te dostojne i te ciut niepoważne,
niech się spełnią.
Marzeń o które warto walczyć,
wartości którymi warto się dzielić,
przyjaciół z którymi warto być
i nadziei, bez której nie da się żyć.
Życzymy Wam wszystkim Wesołych Świąt Bożego Narodzenia :*:*:*:*:*:*:*:*:*:*
U nas na uczelni postawili takiego wielkiego bałwana :D i nie obyło się bez sesji zdjęciowej;)
Dziękuję za prezenty :* Babciu, twój prezent był tak pyszny że już dawno go nie ma;)
My te święta spedzamy dosyć nietypowo. Jutro najpierw idziemy na kolację do restauracji. Karpia nie będzie, ale na pewno będą krewetki :D
potem ostatni raz na piwo do Roxy. Za tydzień sylwester więc to jest ostatnia środa i ostatnia szansa żeby się pożegnać z tym miejscem (da tych co nie wiedzą to do Roxy chodziliśmy co środę na imprezy dla foreigners).
I na koniec idziemy na X'mas Red Party do Babe18 albo do Wax. Zdecydujemy pewnie na gorąco:)
Buziaki i jeszcze raz wesołych świąt :*
niedziela, 21 grudnia 2008
Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia :)
W ten weekend postanowiłam zrobić trochę porządku ze zdjęciami. Powrzucałam wszystko do mojej galerii. Załadowałam wszystkie zdjęcia z wycieczki i stare galerie pouzupełniałam o zdjęcia Ani i Marty.
Więc jeśli ktoś po obejrzeniu paru zdjęć z posta czuje niedosyt, to zapraszam do galerii ;)
http://picasaweb.google.com/agata.gawronska
Więc jeśli ktoś po obejrzeniu paru zdjęć z posta czuje niedosyt, to zapraszam do galerii ;)
http://picasaweb.google.com/agata.gawronska
sobota, 20 grudnia 2008
Jedna walizka a tyle problemów...
Okazuje się że mamy mały problem z walizką. Mieliśmy w planach jeżdżenie wszędzie z plecakiem żeby nie tracić czasu na lotniskach przy odbiorze walizek i żeby poprostu było wygodniej podrózować po Wietnamie, Kambodży i Tajlandii, gdzie mamy zaplanowaną trasę lądową. Chcieliśmy więc walizkę wysłać do Bangkoku i żeby tam sobie na nas czekała. Okazuje się że to wcale nie jest takie proste...
Ja nie wiem czy to jest kwestia tego zacofanego Tajwanu czy na całym świecie tak jest że ja nie mogę wysłać samej walizki samolotem???
Otóż na Tajwanie są dwie opcje:
1. Wysyłka kurierem za ponad 1000zl (mówimy tu o 20kg)
2. Wysyłka Tajlandzką linią lotniczą (pytaliśmy się we wszystkich które obsługuja Taipei-Bangkok i tylko tajlandzka powiedziala ze mozęmy wysłać) => Wysyłka kosztuje więcej niż lot w dwie strony tanią linią Taipei-Bangkok-Taipei.
I ja się pytam czy to średniowiecze że ja nie mogę za rozsądną cenę wysłać walizki??????????????????????????????????
Ogólnie stanęło na tym że walizkę przywiezie nam Luti, który dołącza do nas w Wietnamie i niestety będziemy musieli się z nią tarabanić autobusami i pociągami. Trudno się mówi. Ale naprawdę wogóle nie przypuszczaliśmy że to będzie taki problem. Myśleliśmy że poprostu zawieziemy walizkę na lotnisko i bez problemu będzie tam możliwośc wysyłki airport-to-airport. A tu wielka niespodzianka!!!
No ale jest jeden plus tej sytuacji => nie będziemy musieli się męczyć z walizką w HongKongu, Macau, Kuala Lumpur i Singapurze, czyli wszędzie tam gdzie poruszamy się samolotami. Czyli nie będzie trzeba czekać za każdym razem godziny aż nam oddadzą bagaż.
Ja nie wiem czy to jest kwestia tego zacofanego Tajwanu czy na całym świecie tak jest że ja nie mogę wysłać samej walizki samolotem???
Otóż na Tajwanie są dwie opcje:
1. Wysyłka kurierem za ponad 1000zl (mówimy tu o 20kg)
2. Wysyłka Tajlandzką linią lotniczą (pytaliśmy się we wszystkich które obsługuja Taipei-Bangkok i tylko tajlandzka powiedziala ze mozęmy wysłać) => Wysyłka kosztuje więcej niż lot w dwie strony tanią linią Taipei-Bangkok-Taipei.
I ja się pytam czy to średniowiecze że ja nie mogę za rozsądną cenę wysłać walizki??????????????????????????????????
Ogólnie stanęło na tym że walizkę przywiezie nam Luti, który dołącza do nas w Wietnamie i niestety będziemy musieli się z nią tarabanić autobusami i pociągami. Trudno się mówi. Ale naprawdę wogóle nie przypuszczaliśmy że to będzie taki problem. Myśleliśmy że poprostu zawieziemy walizkę na lotnisko i bez problemu będzie tam możliwośc wysyłki airport-to-airport. A tu wielka niespodzianka!!!
No ale jest jeden plus tej sytuacji => nie będziemy musieli się męczyć z walizką w HongKongu, Macau, Kuala Lumpur i Singapurze, czyli wszędzie tam gdzie poruszamy się samolotami. Czyli nie będzie trzeba czekać za każdym razem godziny aż nam oddadzą bagaż.
czwartek, 18 grudnia 2008
Wyniki Test of Proficiency
Mieliśmy dzisiaj wyniki z tego certyfikatu co zdawaliśmy miesiąc temu. Niestety oboje oblaliśmy ;P Paweł ma 62 punkty a ja 55. Pawłowi zabrakło tylko 2 punktów żeby zaliczyć... Oczywiście nie ma płaczu bo teoretycznie ten poziom powinniśmy zdawać dopiero po 6 miesiącach nauki w Centrum, więc i tak nieźle wyszliśmy jak na 3 miesięce chińskiego :) Test był na 80 punktów, czyli Paweł ma 75% a ja 68%!!!
W tym tygodniu postawili choinkę na kampusie:)
i coraz więcej myślimy jak by tu spędzić sylwestra i wigilię. Już przestali wszyscy mówic że idą na piwko do Roxy w wigilię i pewnie pójdziemy sobie wszyscy do jakieiś restauracji. No chyba że namówimy Tilla żeby u niego zrobić bo on jedyny ma kuchnię w mieszkaniu (ale jeszcze nikt się go nie zapytał).
W sumie to komu się będzie chciało gotować ;P Lepiej niech ktoś ugotuje za nas ;)
A na sylwestra to jest tyle pomysłów. Pomysł z wczoraj wieczór => pójść na hiking trail i oglądać fajerwerki ze szczytu góry, a potem do klubu (tylko nie wiem czy po wspinaczce będziemy mieli siłę na imprezę... ;) No ale pomysłów jest tyle że ciężko jest nam się zdecydować...
W sumie to nieważne gdzie, ważne że wszyscy razem:)
W tym tygodniu postawili choinkę na kampusie:)
i coraz więcej myślimy jak by tu spędzić sylwestra i wigilię. Już przestali wszyscy mówic że idą na piwko do Roxy w wigilię i pewnie pójdziemy sobie wszyscy do jakieiś restauracji. No chyba że namówimy Tilla żeby u niego zrobić bo on jedyny ma kuchnię w mieszkaniu (ale jeszcze nikt się go nie zapytał).
W sumie to komu się będzie chciało gotować ;P Lepiej niech ktoś ugotuje za nas ;)
A na sylwestra to jest tyle pomysłów. Pomysł z wczoraj wieczór => pójść na hiking trail i oglądać fajerwerki ze szczytu góry, a potem do klubu (tylko nie wiem czy po wspinaczce będziemy mieli siłę na imprezę... ;) No ale pomysłów jest tyle że ciężko jest nam się zdecydować...
W sumie to nieważne gdzie, ważne że wszyscy razem:)
niedziela, 14 grudnia 2008
Mapa naszej wycieczki
Kilkoro z Was prosiło o zobrazowanie na mapie tego co udało nam sie zobaczyć na Tajwanie przez te cztery miesiące.
Oto co wyszło z mojej radosnej twórczości ;)
Już raczej żadnych wycieczek poza Tajpei robić sobie nie będziemy, bo już za bardzo nie będziemy mieli czasu. Cóż, będzie trzeba tu jeszcze kiedyś wrócić, żeby pojechać na Green Island, Lanyu Island i żeby przejechać się górską koleją.
Słyszałam że wakacyjne kursy w Kaohsiungu są na bardzo dobrym poziomie.
Bedzie trzeba to w trakcie jednych z kolejnych wakacji obczaić;)
[a może powinnam już powoli się przestawiać ze słowa "wakacje" na słowo "urlop" ;P
NNNIIIEEEEE, RATUNKUUUUUU!!! Chyba wracam na studia!!! Może sinologia??? Hihihih :D]
Oto co wyszło z mojej radosnej twórczości ;)
Już raczej żadnych wycieczek poza Tajpei robić sobie nie będziemy, bo już za bardzo nie będziemy mieli czasu. Cóż, będzie trzeba tu jeszcze kiedyś wrócić, żeby pojechać na Green Island, Lanyu Island i żeby przejechać się górską koleją.
Słyszałam że wakacyjne kursy w Kaohsiungu są na bardzo dobrym poziomie.
Bedzie trzeba to w trakcie jednych z kolejnych wakacji obczaić;)
[a może powinnam już powoli się przestawiać ze słowa "wakacje" na słowo "urlop" ;P
NNNIIIEEEEE, RATUNKUUUUUU!!! Chyba wracam na studia!!! Może sinologia??? Hihihih :D]
sobota, 13 grudnia 2008
Grudniowy chillout
Tak nam grudzień spokojnie upływa. Wszystko co było do zobaczenia w Taipei już zobaczyliśmy. Zresztą tyle zwiedzaliśmy ostatnio że już nam się za bardzo nie chce. Po 8 dniach robienia zdjęć co pięć minut aparat tez już mi zbrzydł ;P i właściwie wogóle już go ze sobą nie noszę.
Jest fajnie, bo grudzień jest tutaj strasznie ciepły. W listopadzie były takie dwa tygodnie, że temperatura spadła poniżej 20 st. i naprawdę było nam zimno (a w mieszkaniu nie ma centralnego ogrzewania).
Ale potem w grudniu znowu się ociepliło i cały czas mamy ponad 20 stopni za dnia.
Paweł zdaje teraz wszystkie egzaminy, bo wyjeżdżamy stąd na początku sesji. Wszystko już zdał, poza jednym przedmiotem.
Poza tym byliśmy tydzień temu na castingu do reklamy jakiś komputerów. Mieli się odezwać do końca tygodnia. Nie dzwonili, więc już chyba nie ma na co liczyć;)
A co do poprzedniej Pawła reklamy to chyba nie pisałam. Paweł dostał bardzo prostą rolę - musiał udawać pijanego biznesmena;D Reklama na wizji dopiero w marcu:)
Uświadomiłam sobie ostatnio że jeszcze nie było na blogu zdjęcia grupy Pawła z fall term'u. Mojej w komplecie też nie było - więc załączam dwa pełne składy z ostatniego dnia zajęć w zeszłym term'ie.
Koleś z prawej strony w loczkach jedzie z nami do Vietnamu i Kambodży. Właśnie w zeszłym tygodniu się zdecydował i kupił bilety.
Te dwie małe z przodu są tak dziwnie ubrane bo tańczyły dla nas ostatniego dnia ich narodowy taniec z Wysp Marshalla. Mam z tego film, ale jest długi więc go raczej tutaj nie wrzucę.
W zimowym semestrze Paweł ma taka sama grupę i tą samą nauczycielkę. Doszły dwie nowe osoby - turek, który mówi że nienawidzi Tajwanu, chińczyków i chińskiego, ale zostaje tutaj na 5 lat na studia (nie ma to jak sens wypowiedzi;P) i laska z Kambodży.
Ja mam teraz ze starej grupy tylko Koreankę i Ruską. Po za tym mam przechlapane ;) Poza mną i Rosjanką moja obecna grupa to sami Koreańczycy i Japończycy. Tak jak w poprzedniej grupie się nudziłam i wszystkie testy były dla mnie proste, teraz uczę sie dwa razy więcej i jestem najgorsza :D
Nie bez powodu mówi się że koreańczycy chodzili na korki jeszcze w brzuchu matki. Oni nic nie robią ty się uczą. No i pomijam fakt że jest im trochę łatwiej bo znaczki zamiast alfabetu to dla nich żadna nowość. Japonka z mojej grupy przerobiła sobie w domu już prawie połowę książki... Oczywiście wszyscy są zajefajni, ale troszeczkę przesadzają z tą nadgorliwością w uczeniu się krzaków ;)
A wszystko przez to że powiedziałam mojej poprzedniej nauczycielce że chciałabym mieć grupę, w której ludzie sobie tak nie olewają wszystkiego. To mnie dała do najwyższej grupy na drugim poziomie.
Poza tym moja była nauczycielka mówiąc do nas mówiła bardzo powoli i starała się używać takich słów które juz znamy. Nowa mówi dużo szybciej.o mówi normalnie, czyli tak jakby mówiła do tajwańczyków. Czasem strasznie trudno jest za nią nadążyć. No ale to mi tylko na dobre wyjdzie jak się osłucham. Z każdym dniem jest coraz lepiej;) Ale róznica poziomów jest ogromna.
Eehhh... Tylko się z rosjanką śmiejemy że mamy przechlapane;)
Z drugiej strony będzie mi na pewno STRASZNIE, STRASZNIE, STRASZNIE żal że już nie będę miała możliwości tak porządnie nauczyć się chińskiego, bo mega mi się podoba i się wciągnęłam. A w Polsce to już nie będzie to samo...
Jest fajnie, bo grudzień jest tutaj strasznie ciepły. W listopadzie były takie dwa tygodnie, że temperatura spadła poniżej 20 st. i naprawdę było nam zimno (a w mieszkaniu nie ma centralnego ogrzewania).
Ale potem w grudniu znowu się ociepliło i cały czas mamy ponad 20 stopni za dnia.
Paweł zdaje teraz wszystkie egzaminy, bo wyjeżdżamy stąd na początku sesji. Wszystko już zdał, poza jednym przedmiotem.
Poza tym byliśmy tydzień temu na castingu do reklamy jakiś komputerów. Mieli się odezwać do końca tygodnia. Nie dzwonili, więc już chyba nie ma na co liczyć;)
A co do poprzedniej Pawła reklamy to chyba nie pisałam. Paweł dostał bardzo prostą rolę - musiał udawać pijanego biznesmena;D Reklama na wizji dopiero w marcu:)
Uświadomiłam sobie ostatnio że jeszcze nie było na blogu zdjęcia grupy Pawła z fall term'u. Mojej w komplecie też nie było - więc załączam dwa pełne składy z ostatniego dnia zajęć w zeszłym term'ie.
Koleś z prawej strony w loczkach jedzie z nami do Vietnamu i Kambodży. Właśnie w zeszłym tygodniu się zdecydował i kupił bilety.
Te dwie małe z przodu są tak dziwnie ubrane bo tańczyły dla nas ostatniego dnia ich narodowy taniec z Wysp Marshalla. Mam z tego film, ale jest długi więc go raczej tutaj nie wrzucę.
W zimowym semestrze Paweł ma taka sama grupę i tą samą nauczycielkę. Doszły dwie nowe osoby - turek, który mówi że nienawidzi Tajwanu, chińczyków i chińskiego, ale zostaje tutaj na 5 lat na studia (nie ma to jak sens wypowiedzi;P) i laska z Kambodży.
Ja mam teraz ze starej grupy tylko Koreankę i Ruską. Po za tym mam przechlapane ;) Poza mną i Rosjanką moja obecna grupa to sami Koreańczycy i Japończycy. Tak jak w poprzedniej grupie się nudziłam i wszystkie testy były dla mnie proste, teraz uczę sie dwa razy więcej i jestem najgorsza :D
Nie bez powodu mówi się że koreańczycy chodzili na korki jeszcze w brzuchu matki. Oni nic nie robią ty się uczą. No i pomijam fakt że jest im trochę łatwiej bo znaczki zamiast alfabetu to dla nich żadna nowość. Japonka z mojej grupy przerobiła sobie w domu już prawie połowę książki... Oczywiście wszyscy są zajefajni, ale troszeczkę przesadzają z tą nadgorliwością w uczeniu się krzaków ;)
A wszystko przez to że powiedziałam mojej poprzedniej nauczycielce że chciałabym mieć grupę, w której ludzie sobie tak nie olewają wszystkiego. To mnie dała do najwyższej grupy na drugim poziomie.
Poza tym moja była nauczycielka mówiąc do nas mówiła bardzo powoli i starała się używać takich słów które juz znamy. Nowa mówi dużo szybciej.o mówi normalnie, czyli tak jakby mówiła do tajwańczyków. Czasem strasznie trudno jest za nią nadążyć. No ale to mi tylko na dobre wyjdzie jak się osłucham. Z każdym dniem jest coraz lepiej;) Ale róznica poziomów jest ogromna.
Eehhh... Tylko się z rosjanką śmiejemy że mamy przechlapane;)
Z drugiej strony będzie mi na pewno STRASZNIE, STRASZNIE, STRASZNIE żal że już nie będę miała możliwości tak porządnie nauczyć się chińskiego, bo mega mi się podoba i się wciągnęłam. A w Polsce to już nie będzie to samo...
środa, 10 grudnia 2008
Ostatni przystanek przed Taipei - Lukang
Nastepnego dnia chcieliśmy dojechać aż do Lukangu, które jest ok.100km przed Taipei. Niestety z wyjazdu rano znowu nic nie wyszło z uwagi na obfitująca w rozrywki noc;) Mimo to daliśmy radę się zebrać koło 12 i ruszyliśmy.
Lukang okazał się być z jednej strony dobrym wyborem, z drugiej złym. Złym ze zgledu na hotele. W mieście były ich aż dwa i w dodatku nie za tanie.
W jednym udało nam sie stargować do ceny którą zazwyczaj płacimy. Jednak Ania stwierdziła że przed płaceniem chce zobaczyć pokoje. No i niespodzianka... W jednym pokoju tak smierdziało odchodami że nie dało się tam wytrzymać nawet jednej minuty. Poprostu byłaby masakra gdybyśmy za to zapłacili.
Drugi hotel był za drogi więc pojechaliśmy do miasta obok poszukac czegoś innego.
Po drodze na autostradzie był zjazd na motel :D Oczywiście zjechaliśmy się zobaczyć. Motel był całkiem przyjemny, ale tez drogi i kobieta nie chciała się targować. Dodatkowo powiedziała że będzie miała dla nas pokój wolny dopiero za dwie godziny bo ma do 11:30 wynajęte... ;) Hhmmm... w związku z tym stwierdziliśmy że nie chyba nie chcemy tam zostawać ;)
Kolejne podejście było w Changhua. Nie mieliśmy mapy miasta, ale zasugerowaliśmy się że przy dworcu pewnie coś będzie. No i było. Nie za tanio ale była już 24 a my cały dzień w samochodzie, więc wzieliśmy w ciemno.
Hotel też obfitował w niespodzianki. Dziewczyny miały w pokoju akty powieszone na ścianach, a w łazience zamiast saszetek z szamponem i mydełek była jednorazowa maszynka do golenia i prezerwatywa ;) a w telewizji CNN i parę kanałów z filmami porno... Taki przytulny hotelik :D
Nastepnego dnia wróciliśmy do Lukangu bo chcieliśmy zobaczyć market z tradycyjnymi chińskimi rzeczami.
Okazało się że w mieście znajduje się dużo świątyń, czego przewodnik wcale nie opisał. Wydaje mi się że, ze wszystkich miast w których byliśmy, w Lukangu było najwięcej chińskich motywów. Poza świątyniami domy były ładnie przystrojone lampionami i na drzwiach były wymalowane chińskie wzorki.
No i nasz cel czyli market. Okazało się to był strzał w dziesiątkę. Lampiony, pałeczki, wachlarze, kaligrafia... Pełno pięknych rzeczy robionych, malowanych ręcznie przez tajwańczyków, a nie jakieś wydruki komputerowe czy produkcja taśmowa.
Tak nam się podobało że kupilismy tu dużo prezentów i pamiątek (ledwo się powstrzymałam żeby nie zjeść green tea cake'ów, które wysłałam rodzicom :D PYCHOTA)
Był też alko z robaczkami. Ale nie próbowaliśmy. Za to próbowalismy lokalnie wyrabianego wina. Pan nam ochoczo polewał bo myślał że coś kupimy bo mieliśmy dużo siatek w rękach. ALe my tylko popiliśmy, ja dodatkowo Panu oblałam stragan tym winem, bo kubeczek mi się wyślizgnął z rąk;) i poszliśmy dalej...
Zrobiliśmy sobie jeszcze potem przystanek w Changhua eby zobaczyć największy posąg Buddy na Tajwanie.
i był też przystanek w Yingge, w muzeum ceramiki. Jednak już tak mi się znudziło robienie zdjęć, że nie zrobiłam tam ani jednego;)
No i z powrotem w Taipei... Następnego dnia znowu szkoła. Ale postanowiliśmy jeszcze skorzystać z wieczoru i pójść na piwo. Mamy takie ulubione miejsce nad rzeką.
Zrobiliśmy też użytek z tradycyjnych migdałowych ciasteczek z Lukangu. Okazało się że są ochydne i nikt nie chciał ich jeść. Dobrze że nie przyszo mi do głowy wysyłac ich do Polski komuś na prezent;)
Były bardzo mączne i łatwo się kruszyły :D
Lukang okazał się być z jednej strony dobrym wyborem, z drugiej złym. Złym ze zgledu na hotele. W mieście były ich aż dwa i w dodatku nie za tanie.
W jednym udało nam sie stargować do ceny którą zazwyczaj płacimy. Jednak Ania stwierdziła że przed płaceniem chce zobaczyć pokoje. No i niespodzianka... W jednym pokoju tak smierdziało odchodami że nie dało się tam wytrzymać nawet jednej minuty. Poprostu byłaby masakra gdybyśmy za to zapłacili.
Drugi hotel był za drogi więc pojechaliśmy do miasta obok poszukac czegoś innego.
Po drodze na autostradzie był zjazd na motel :D Oczywiście zjechaliśmy się zobaczyć. Motel był całkiem przyjemny, ale tez drogi i kobieta nie chciała się targować. Dodatkowo powiedziała że będzie miała dla nas pokój wolny dopiero za dwie godziny bo ma do 11:30 wynajęte... ;) Hhmmm... w związku z tym stwierdziliśmy że nie chyba nie chcemy tam zostawać ;)
Kolejne podejście było w Changhua. Nie mieliśmy mapy miasta, ale zasugerowaliśmy się że przy dworcu pewnie coś będzie. No i było. Nie za tanio ale była już 24 a my cały dzień w samochodzie, więc wzieliśmy w ciemno.
Hotel też obfitował w niespodzianki. Dziewczyny miały w pokoju akty powieszone na ścianach, a w łazience zamiast saszetek z szamponem i mydełek była jednorazowa maszynka do golenia i prezerwatywa ;) a w telewizji CNN i parę kanałów z filmami porno... Taki przytulny hotelik :D
Nastepnego dnia wróciliśmy do Lukangu bo chcieliśmy zobaczyć market z tradycyjnymi chińskimi rzeczami.
Okazało się że w mieście znajduje się dużo świątyń, czego przewodnik wcale nie opisał. Wydaje mi się że, ze wszystkich miast w których byliśmy, w Lukangu było najwięcej chińskich motywów. Poza świątyniami domy były ładnie przystrojone lampionami i na drzwiach były wymalowane chińskie wzorki.
No i nasz cel czyli market. Okazało się to był strzał w dziesiątkę. Lampiony, pałeczki, wachlarze, kaligrafia... Pełno pięknych rzeczy robionych, malowanych ręcznie przez tajwańczyków, a nie jakieś wydruki komputerowe czy produkcja taśmowa.
Tak nam się podobało że kupilismy tu dużo prezentów i pamiątek (ledwo się powstrzymałam żeby nie zjeść green tea cake'ów, które wysłałam rodzicom :D PYCHOTA)
Był też alko z robaczkami. Ale nie próbowaliśmy. Za to próbowalismy lokalnie wyrabianego wina. Pan nam ochoczo polewał bo myślał że coś kupimy bo mieliśmy dużo siatek w rękach. ALe my tylko popiliśmy, ja dodatkowo Panu oblałam stragan tym winem, bo kubeczek mi się wyślizgnął z rąk;) i poszliśmy dalej...
Zrobiliśmy sobie jeszcze potem przystanek w Changhua eby zobaczyć największy posąg Buddy na Tajwanie.
i był też przystanek w Yingge, w muzeum ceramiki. Jednak już tak mi się znudziło robienie zdjęć, że nie zrobiłam tam ani jednego;)
No i z powrotem w Taipei... Następnego dnia znowu szkoła. Ale postanowiliśmy jeszcze skorzystać z wieczoru i pójść na piwo. Mamy takie ulubione miejsce nad rzeką.
Zrobiliśmy też użytek z tradycyjnych migdałowych ciasteczek z Lukangu. Okazało się że są ochydne i nikt nie chciał ich jeść. Dobrze że nie przyszo mi do głowy wysyłac ich do Polski komuś na prezent;)
Były bardzo mączne i łatwo się kruszyły :D
wtorek, 9 grudnia 2008
Kenting National Park
Niestety następnego dnia okazało się że nie ma szans żebyśmy pojechali na Green Island. Prom w listopadzie jeździ tylko raz na dzień i musielibyśmy jechać w piątek o 9 rano a powrót byłby wieczorem w sobotę. Przez to nie dojechalibyśmy do Kentingu. Ponieważ część naszych znajomych ze szkoły już była od paru dni w Kantingu, to stwierdziliśmy że dołączymy od razu do nich zamiast pchać się na wyspę, na której o tej porze roku pada, jestzimno i na maksa wieje.
No i okazało się że dobrze zrobiliśmy.
Wycieczkę do Kentingu okrzyknęliśmy grudniówką - czyli majówką na przełomie listopada i grudnia.
Tutaj niechcący wyszło takie artystyczne zdjęcie;)
Wybrzeże na południu Tajwanu jest naprawdę piękne. Nawet w grudniu;) Swoją drogą o ciekawe że jest taka duża róznica temperatur - a to tylko 350km...
W Kentingu Till nie miał tyle szczęścia co w Taroko. Wdrapał się na poniższe skałki i fala go zmyła - i po iPhonie...
Jak wakacje to wakacje => rozpusta na całego :D
W wodzie cieplej niż na powietrzu ;)
Paweł zamiast na plażę wolał pojeździć na skuterach.
Ale udało mi się go zaciągnąć na chwilę żeby zdjęcie zrobić ;)
wygłupy na plaży
Paweł dostał taki piękny kask ze Snoopy ;) Akurat dla mojegoo rozbójnika...
A to był jeden z większych hitów wyjazdu. Paweł i jego fanki;)
Jak przyszliśmy na plażę to wszystkie tajwanki chciały sobie robić zdjęcia z Pawłem. Eehhh... taki chyba los blondynów w Azji ;)
Podobnie jak na XiaoLiuCHiu Island tutaj też nie obyło się bez skuterów. Troche się bałam, bo na wyspie nie było za bardzo samochodów, a tutaj te drogi zaludnione jak w mieście, bo do Kentingu bardzo dużo osób przyjeżdża. Ale Paweł jak zwykle cud kierowca;)
No i wieczór... Obok naszego hotelu był taki bar na ulicy. Paweł i Till mieli z barmanem małą przygodę:) Ciężko będzie zobrazować słowami. Jak wezme od Till'a filmik, który wtedy nagrał to wrzucę:)
No i chillout na plaży. Wieczorami było dosyc zimno.
Chłopaki oczywiście postanowili rozpalic ognisko. Nie przejmowali się tym że sa na teerenie parku narodowego i że przy wejściu na tą plaże było napisane że rozpalanie ognia groz karą pieniężną. Niech sobie robią co chcą ale my powiedziałyśmy że na mandat się nie składamy;)
i na koniec przepiękne zachody słońca w Kentingu... Tam było tak pięknie...
No ale po dwóch dniach w rajskim Kentingu trzeba było wracać, bo od poniedziałku znowu zajęcia z chińskiego...
No i okazało się że dobrze zrobiliśmy.
Wycieczkę do Kentingu okrzyknęliśmy grudniówką - czyli majówką na przełomie listopada i grudnia.
Tutaj niechcący wyszło takie artystyczne zdjęcie;)
Wybrzeże na południu Tajwanu jest naprawdę piękne. Nawet w grudniu;) Swoją drogą o ciekawe że jest taka duża róznica temperatur - a to tylko 350km...
W Kentingu Till nie miał tyle szczęścia co w Taroko. Wdrapał się na poniższe skałki i fala go zmyła - i po iPhonie...
Jak wakacje to wakacje => rozpusta na całego :D
W wodzie cieplej niż na powietrzu ;)
Paweł zamiast na plażę wolał pojeździć na skuterach.
Ale udało mi się go zaciągnąć na chwilę żeby zdjęcie zrobić ;)
wygłupy na plaży
Paweł dostał taki piękny kask ze Snoopy ;) Akurat dla mojegoo rozbójnika...
A to był jeden z większych hitów wyjazdu. Paweł i jego fanki;)
Jak przyszliśmy na plażę to wszystkie tajwanki chciały sobie robić zdjęcia z Pawłem. Eehhh... taki chyba los blondynów w Azji ;)
Podobnie jak na XiaoLiuCHiu Island tutaj też nie obyło się bez skuterów. Troche się bałam, bo na wyspie nie było za bardzo samochodów, a tutaj te drogi zaludnione jak w mieście, bo do Kentingu bardzo dużo osób przyjeżdża. Ale Paweł jak zwykle cud kierowca;)
No i wieczór... Obok naszego hotelu był taki bar na ulicy. Paweł i Till mieli z barmanem małą przygodę:) Ciężko będzie zobrazować słowami. Jak wezme od Till'a filmik, który wtedy nagrał to wrzucę:)
No i chillout na plaży. Wieczorami było dosyc zimno.
Chłopaki oczywiście postanowili rozpalic ognisko. Nie przejmowali się tym że sa na teerenie parku narodowego i że przy wejściu na tą plaże było napisane że rozpalanie ognia groz karą pieniężną. Niech sobie robią co chcą ale my powiedziałyśmy że na mandat się nie składamy;)
i na koniec przepiękne zachody słońca w Kentingu... Tam było tak pięknie...
No ale po dwóch dniach w rajskim Kentingu trzeba było wracać, bo od poniedziałku znowu zajęcia z chińskiego...
Subskrybuj:
Posty (Atom)