That's me
piątek, 31 października 2008
Rocznica :)))
W środę mieliśmy naszą drugą rocznicę. Jak zwykle każde z nas wymyśliło jakąś niespodziankę. Ja się oczywiście z moim prezentem parę razy prawie wygadałam, ale Paweł twierdzi że sie nie domyślił... ;)
Paweł zabrał mnie do resturacji w Taipei 101. Wieżowiec był pięknie podświetlony teg o wieczoru.
Restauracja znajduje się na 85 piętrze budynku. Było srasznie elegancko. Tak bardzo, że się stresowałam czy nie robię czegoś nieodpowiednio... ;) Wszyscy elegancko ubrani. Panowie pod krawatem. Panie w sukienkach. Ja w moim stroju czułam się trochę nieswojo... ;)
Jak weszliśmy do budynku, na dole przy widnach, ochroniarz miał nas na liście - bez rezerwacji nawet do windy nie wpuszczają. Potem jeszcze przesiadka na 60 pietrze do drugiej windy ;) i już prosto na 85 piętro... Wszędzie prowadzili nas ochroniarze... przy wejście do restauracji "przechwyciło" nas trzech kelnerów ;)
Jest to najwyżej położona restauracja na świecie (to pewnie się zmieni jak skończą budować wieżowiec w Dubaju).
Dodam że taras widokowy "jeszcze" najwyższego budynku świata (ten w Dubaju jeszcze nie skończony) znajduje się na 89 więc tylko 4 piętra wyżej;)
Mieliśmy stolik przy oknie z takim widokiem:
Wszystko było specjalnie dla nas przygotowane. Paweł wcześniej ustalił menu. Między innymi mieliśmy płetwę rekina ;)
Szef rezerwacji przy każdym daniu podchodził do nas i tłumaczył co mamy na talerzu i... jak mamy to jeść ;D Przy niektórych daniach naprawdę mieliśmy niezłą rozkminkę jak się zabrać za jedzenie, np. king prawns'a w cieście przy pomocy pałeczek ;D
Było extra. Jeszcze nigdy nikt mi takiej super niespodzianki nie zrobił na rocznicę :)))
Jeśli chodzi o moją niespodziankę - lecimy w lutym do Barcelony na parę dni. Dokładnie 25 luty do 1 marca jesteśmy w HISZPANII :)
Po kolacji poszlismy do ZigaZaga na drinka, bo grają tam muzykę na żywo i mają bardzo fajny zespół :)
W domu bylismy bardzo późno i musieliśmy spiknąc pierwszą godzinę zajęć następnego dnia, bo nie było szans się obudzić na 8...
Jak widać na zdjęciach znowu się zrobiło bardzo ciepło:)
Sroda była super!!! Jedyna, wyjątkowa, oryginalna :))))
Pewnie nieprędko zdarzy mi się zjeśc kolację na takiej wysokości ;)
Dziękuję kochanie :*:*:*:*:*:*:*:*:*
środa, 29 października 2008
Guandu
W zeszły weekend wybraliśmy się do Guandu. Głównie chcieliśmy zobaczyć park naturalny, który według przewodnika miał być super ogrodem botanicznym. Niestety park zwiódł bardzo.
Był mały i za bardzo nic tam ciekawego nie było.
Nie wiem czy 10 minut po nim łaziliśmy... A zeszlismy każdą alejkę ;)
Natomiast tego samego dnia udbywał się tam Guandu Art Festival. To było bardzo ciekawe. I przy okazji zwiedziliśmy tamtejszą świątynię.
href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiw8f9TLuAnpSBktVgAYVOO4ncRu5QedmA-BHFWGIN7wWIMohW_-7VjJ9MHr2JtgR6MzO9evDNPN9mAKnHPqqhxVkIa4a0qd_CPSYzUBjfi3ImCpH0MBpCX7h_4PNSDZZuN8S2yJAR7LTw/s1600-h/IMG_1017.jpg">
Z festivalu nakręciliśmy kilka filmów. Ja Paweł je obrobi to też wrzucę. Wstępy były bardzo fajne :)
Chcieliśmy tego dnia zaliczyć też pobliski park narodowy, ale już nam nie starczyło czasu...
A wczoraj mieliśmy naszą drugą rocznice :))))))) Ale o tym to może jutro, bo muszę się zabrać za chiński, bo jutro test, a robi się coraz trudniej z każdym dniem... :/
Był mały i za bardzo nic tam ciekawego nie było.
Nie wiem czy 10 minut po nim łaziliśmy... A zeszlismy każdą alejkę ;)
Natomiast tego samego dnia udbywał się tam Guandu Art Festival. To było bardzo ciekawe. I przy okazji zwiedziliśmy tamtejszą świątynię.
href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiw8f9TLuAnpSBktVgAYVOO4ncRu5QedmA-BHFWGIN7wWIMohW_-7VjJ9MHr2JtgR6MzO9evDNPN9mAKnHPqqhxVkIa4a0qd_CPSYzUBjfi3ImCpH0MBpCX7h_4PNSDZZuN8S2yJAR7LTw/s1600-h/IMG_1017.jpg">
Z festivalu nakręciliśmy kilka filmów. Ja Paweł je obrobi to też wrzucę. Wstępy były bardzo fajne :)
Chcieliśmy tego dnia zaliczyć też pobliski park narodowy, ale już nam nie starczyło czasu...
A wczoraj mieliśmy naszą drugą rocznice :))))))) Ale o tym to może jutro, bo muszę się zabrać za chiński, bo jutro test, a robi się coraz trudniej z każdym dniem... :/
poniedziałek, 27 października 2008
Jabłka, jabłuszka...
sobota, 25 października 2008
Z serii co by tu zjeść...
bylismy wczoraj w fajnej knajpce. :) Stół składa się z takiego małego palnika, na którym gotuje się zupa. Każda osoba przy stole ma swój palnik i pokrętło do regulowania temperatury.
Napoje, ryż/kluski i warzywa dostają wszyscy. Każdy indywidualnie wybiera sobie jakie mięso lub rybę chce zjeść. Dostaje się surowe mięso i trzeba sobie samemu wrzucić do garnuszka i ugotować.
Strasznie fajna opcja bo każdy gotuje sobie mięso tak długo jak chce i wrzuca tylko te warzywa, które lubi :)
To jedliśmy w Guandu (byliśmy wczoraj, jak zgram zdjęcia do napisze jak było). Ale dzisiaj odkryliśmy że niedaleko nas jest knajpa podobnie wyglądająca, więc pewnie w tym tygodniu pójdziemy sprawdzić czy tutaj podają tak samo :)
Napoje, ryż/kluski i warzywa dostają wszyscy. Każdy indywidualnie wybiera sobie jakie mięso lub rybę chce zjeść. Dostaje się surowe mięso i trzeba sobie samemu wrzucić do garnuszka i ugotować.
Strasznie fajna opcja bo każdy gotuje sobie mięso tak długo jak chce i wrzuca tylko te warzywa, które lubi :)
To jedliśmy w Guandu (byliśmy wczoraj, jak zgram zdjęcia do napisze jak było). Ale dzisiaj odkryliśmy że niedaleko nas jest knajpa podobnie wyglądająca, więc pewnie w tym tygodniu pójdziemy sprawdzić czy tutaj podają tak samo :)
piątek, 24 października 2008
Byliśmy wczoraj pierwszy raz w kinie. Mają tutaj takie fajne kino, w którym nawet o 24 są seanse. Wszystkie filmy po angielsku z napisami chińskimi, więc nie było problemów z wyborem. Zdecydowaliśmy się na "The body of lies". Totalny chybił trafił bo nie słyszeliśmy nic o żadnym z wyświetlanych filmów, a ulotki w kinie były po chińsku ;P
Trafiliśmy na film o wojnie w Iraku z Leonardo DiCaprio. Niestety kryzys finansowy dał nam się we znaki - coraz więcej rzeczy staje się dla nas droższe niż w Polsce. Np. bilet do kina - 25zł Studencki. No i po raz pierwszy od dwóch miesięcy mogłam zjeść słony popcorn - tutaj jak juz gdzieś sprzedają popcorn to zawsze jest na słodko...
Jak myślę o tym filmie to tak mi się przy okazji nasunęło, bo mamy tutaj takiego kolegę z Iraku. I on jak trochę wypije to zaczyna opowiadać o wojnie. Mówi bardzo ciekawe rzeczy. Jest to kolejny irakijczyk, którego poznałam, który potwierdza to że wszystko to co widzimy w telewizji to manipulacja stanów zjednoczonych. Natomiast nie o tym chciałam mówić.
Otóż ten nasz kolega po alkoholu opowiada wszystkim o wojnie, ostatnio wracaliśmy z nim taksówką to się pytał taksówkarza co by zrobił gdyby był zamachowcem samobójcą - taksówkarz na szczęście go nie zrozumiał. No i koleś ma właśnie takie różne odchyły... Jestem ciekawa więc ile tej wojny w Iraku doświadczył na własnej skórze, bo od paru lat mieszkał w Jordanii. To jest kolejny wątek.
Chcemy jechać po końcowym egzaminie z chińskiego na dłuższą wycieczkę po wyspie i chcemy wynająć samochód. Musimy mieć dwa. Paweł miał rezerwować, ale po pewnej rozmowie z Basharem stwierdził że nich chłopaki sobie sami wynajmują. Otóż Bashar mu powiedział że nie ma prawka międzynardowego. Ma Jordańskie, ale... kupił je na targu. ;) Więc Paweł stwierdził, że drugi samochód idzie na któregoś z nich ;P
Poniżej ja z naszym "interesującym" kolegą ;D
No i ulubiony temat wszystkich ostatnimi czasy - kryzys finansowy. My teraz nic tylko kombinujemy jak to zrobić, żeby nie przepłacić. Ja się wkurzam bo muszę w przyszłym tygodniu zapłacić za następny period kursu i jakbym wypłaciła sobie pieniądze na to dwa tygodnie temu to bym zapłaciła 500zł mniej!!!! O co kaman wogóle, że taka róznica :(:(:( Dobrze że aparat fotograficzny kupiłam, bo teraz to by mi się wogóle nie opłacało. Stargowałam się trochę poniżej ceny Polskiej - teraz bym słono przepłaciła. Jedzenie, ubrania na nocnym targu - wciąż opłacalne. Ale np. ciuchy w sklepie - podrożały przez zmianę kursu. Jak sobie ostatnio przeliczałam ceny z Mango to naprawdę ie mogłam uwierzyć...
Azja wcale nie jest taka tania jak się wszystkim wydaje - a przynajmniej Tajwan nie jest!!!
Trafiliśmy na film o wojnie w Iraku z Leonardo DiCaprio. Niestety kryzys finansowy dał nam się we znaki - coraz więcej rzeczy staje się dla nas droższe niż w Polsce. Np. bilet do kina - 25zł Studencki. No i po raz pierwszy od dwóch miesięcy mogłam zjeść słony popcorn - tutaj jak juz gdzieś sprzedają popcorn to zawsze jest na słodko...
Jak myślę o tym filmie to tak mi się przy okazji nasunęło, bo mamy tutaj takiego kolegę z Iraku. I on jak trochę wypije to zaczyna opowiadać o wojnie. Mówi bardzo ciekawe rzeczy. Jest to kolejny irakijczyk, którego poznałam, który potwierdza to że wszystko to co widzimy w telewizji to manipulacja stanów zjednoczonych. Natomiast nie o tym chciałam mówić.
Otóż ten nasz kolega po alkoholu opowiada wszystkim o wojnie, ostatnio wracaliśmy z nim taksówką to się pytał taksówkarza co by zrobił gdyby był zamachowcem samobójcą - taksówkarz na szczęście go nie zrozumiał. No i koleś ma właśnie takie różne odchyły... Jestem ciekawa więc ile tej wojny w Iraku doświadczył na własnej skórze, bo od paru lat mieszkał w Jordanii. To jest kolejny wątek.
Chcemy jechać po końcowym egzaminie z chińskiego na dłuższą wycieczkę po wyspie i chcemy wynająć samochód. Musimy mieć dwa. Paweł miał rezerwować, ale po pewnej rozmowie z Basharem stwierdził że nich chłopaki sobie sami wynajmują. Otóż Bashar mu powiedział że nie ma prawka międzynardowego. Ma Jordańskie, ale... kupił je na targu. ;) Więc Paweł stwierdził, że drugi samochód idzie na któregoś z nich ;P
Poniżej ja z naszym "interesującym" kolegą ;D
No i ulubiony temat wszystkich ostatnimi czasy - kryzys finansowy. My teraz nic tylko kombinujemy jak to zrobić, żeby nie przepłacić. Ja się wkurzam bo muszę w przyszłym tygodniu zapłacić za następny period kursu i jakbym wypłaciła sobie pieniądze na to dwa tygodnie temu to bym zapłaciła 500zł mniej!!!! O co kaman wogóle, że taka róznica :(:(:( Dobrze że aparat fotograficzny kupiłam, bo teraz to by mi się wogóle nie opłacało. Stargowałam się trochę poniżej ceny Polskiej - teraz bym słono przepłaciła. Jedzenie, ubrania na nocnym targu - wciąż opłacalne. Ale np. ciuchy w sklepie - podrożały przez zmianę kursu. Jak sobie ostatnio przeliczałam ceny z Mango to naprawdę ie mogłam uwierzyć...
Azja wcale nie jest taka tania jak się wszystkim wydaje - a przynajmniej Tajwan nie jest!!!
czwartek, 23 października 2008
Zapisałam się ostatnio na workshop z chińskiej kaligrafii. Nie wiedziałam że to będzie taka poważna sprawa. Okazało się, że w chinach kaligrafia jest traktowana jak dziedzina sztuki. Są ustalone zasady kreślenia i kierunek pisania.
Do pisania używaliśmy pędzli i atramentu.
Na pierwszych zajęciach uczyliśmy się władać pędzlem.
i rysować kreski i różne końcówki kresek.
W chińskiej kaligrafii używa się cienkiego papieru dobrze chłonącego wodę. Trzeba siedziec prosto, a pędzel powinien byc prowadzony prostopadle do papieru.
Po dwóch godzinach ćwiczenia strasznie bolały mnie plecy i ramię, bo cały czas trzeba było trzymać ramię podniesione - tak jak to widać na zdjęciu.
Na kolejnych zajęciach malowaliśmy swoje chińskie imiona.
Czarne znaki to moja radosna twórczość... :D
...a znaczki w czerwonym kolorze namalowała mi nauczycielka.
Paweł też się zapisał, ale nie przyszedł. Niech żałuje ;P
Do pisania używaliśmy pędzli i atramentu.
Na pierwszych zajęciach uczyliśmy się władać pędzlem.
i rysować kreski i różne końcówki kresek.
W chińskiej kaligrafii używa się cienkiego papieru dobrze chłonącego wodę. Trzeba siedziec prosto, a pędzel powinien byc prowadzony prostopadle do papieru.
Po dwóch godzinach ćwiczenia strasznie bolały mnie plecy i ramię, bo cały czas trzeba było trzymać ramię podniesione - tak jak to widać na zdjęciu.
Na kolejnych zajęciach malowaliśmy swoje chińskie imiona.
Czarne znaki to moja radosna twórczość... :D
...a znaczki w czerwonym kolorze namalowała mi nauczycielka.
Paweł też się zapisał, ale nie przyszedł. Niech żałuje ;P
środa, 22 października 2008
"Najciekawszy" ubiór imprezowy
wtorek, 21 października 2008
Nasze chińskie imiona
No i wreszcie może ogłoszę światu jakie są nasze chińskie imiona. Bo tutaj nie posługujemy się naszymi normalnymi imionami tylko chińskimi.
Paweł nazywa się:
麥 包 杰
czyta się "Mai (\) bao (-) jie (/)". Ostatni człon znaczy mądry.
a moje:
安 可 糖
czyta się "an (-) ke (v) tang (/) ". Pierwszy człon znaczy spokojny, pokojowy, a ostatni cukier, słodycze.
To co nie przetłumaczyłam nie oznacza nic konkretnego. Na przykład moje "ke" z daszkiem to partykuła wzmacniająca. Słownik wyszukuje 42 różnych "ke".
Za każdym razem jak się gdzieś podpisuję to wszyscy wzdychają jakie mam słodkie imię;)
Zeby nie było wątpliwości, nie wymyśliłam go sama. Moja nauczycielka mi wymyśliła ;p
ps> To w nawiasach to akcenty. Na przykład "Tang" z innym akcentem (-) znaczy "Zupa"
Jednak "Tang" z tym samym akcentem tez może być kilka. Słownik wyszukuje 26 róznych "Tang". Np. Moje "Tang" z wznoszącym akcentem, ale inny znaczek może oznaczać klatkę piersiową...
Paweł nazywa się:
麥 包 杰
czyta się "Mai (\) bao (-) jie (/)". Ostatni człon znaczy mądry.
a moje:
安 可 糖
czyta się "an (-) ke (v) tang (/) ". Pierwszy człon znaczy spokojny, pokojowy, a ostatni cukier, słodycze.
To co nie przetłumaczyłam nie oznacza nic konkretnego. Na przykład moje "ke" z daszkiem to partykuła wzmacniająca. Słownik wyszukuje 42 różnych "ke".
Za każdym razem jak się gdzieś podpisuję to wszyscy wzdychają jakie mam słodkie imię;)
Zeby nie było wątpliwości, nie wymyśliłam go sama. Moja nauczycielka mi wymyśliła ;p
ps> To w nawiasach to akcenty. Na przykład "Tang" z innym akcentem (-) znaczy "Zupa"
Jednak "Tang" z tym samym akcentem tez może być kilka. Słownik wyszukuje 26 róznych "Tang". Np. Moje "Tang" z wznoszącym akcentem, ale inny znaczek może oznaczać klatkę piersiową...
Filmy z obchodów święta Narodowego
Pisałam wcześniej że jadąc na LiuChiu Island załapaliśmy się na paradę z okazji obchodów święta narodowego.
Mój lokalny informatyk, czyli bun, wczoraj wreszcie przerobił mi filmy, które tam nakręciłam. Już nie ważą 40mega i nadają się do wrzucenia na bloga.
Miłego oglądania.
Niestety film to nie to samo co na żywo...
Mój lokalny informatyk, czyli bun, wczoraj wreszcie przerobił mi filmy, które tam nakręciłam. Już nie ważą 40mega i nadają się do wrzucenia na bloga.
Miłego oglądania.
Niestety film to nie to samo co na żywo...
poniedziałek, 20 października 2008
Jak bardzo leniwi są chińczycy???
Nasi skośnoocy koledzy wolą czekać pół godziny w taaakiej kolejce do autobusu niż się przejść ;D Na piechotę do najwyższego punktu - czyli naszego International Building - idzie się niecałe 10 minut...
Ciekawe jest to że oni się zawsze grzecznie ustawiają w kolejce. Jak by to było w Polcse to wszyscy by się pchali na chama byle tylko by się zmieścić do wcześniejszego autobusu.
Ciekawe jest to że oni się też ustawiają gęsiego w metrze i do autobusu. Ja na początku nie wiedziałam i wchodziłam do wagonu "poza kolejką". Dopiero potem zauważyłam że tutaj ludzie ustawiaja się w kolejce do wejścia :D
Jak już jesteśmy w temacie metra to warto wspomnieć, że w mieście, w którym byliśmy dwa tygodnie temu - Kaohsiung - dwie nitki metra powstały bardzo szybko. Z tego co znalazłam na necie pierwsze prace zaczęły się w 1996r Czyli przez 10 lat wybudowali dwie nitki, 40 stacji metra. My, przez ten sam okres czasu, wybudowaliśmy ponad połowę mniej (18 stacji). Pomijam fakt że te 40 stacji pokrywa prawie całe miasto - niewiele więcej im nie potrzeba, i że Kaohsiung to nie jest stolica...
Tylko pozazdrościć... U nas by sie przydało takie tempo budowania. O autostradach nie wspomnę, bo na Tajwanie są wszędzie...
Ciekawe jest to że oni się zawsze grzecznie ustawiają w kolejce. Jak by to było w Polcse to wszyscy by się pchali na chama byle tylko by się zmieścić do wcześniejszego autobusu.
Ciekawe jest to że oni się też ustawiają gęsiego w metrze i do autobusu. Ja na początku nie wiedziałam i wchodziłam do wagonu "poza kolejką". Dopiero potem zauważyłam że tutaj ludzie ustawiaja się w kolejce do wejścia :D
Jak już jesteśmy w temacie metra to warto wspomnieć, że w mieście, w którym byliśmy dwa tygodnie temu - Kaohsiung - dwie nitki metra powstały bardzo szybko. Z tego co znalazłam na necie pierwsze prace zaczęły się w 1996r Czyli przez 10 lat wybudowali dwie nitki, 40 stacji metra. My, przez ten sam okres czasu, wybudowaliśmy ponad połowę mniej (18 stacji). Pomijam fakt że te 40 stacji pokrywa prawie całe miasto - niewiele więcej im nie potrzeba, i że Kaohsiung to nie jest stolica...
Tylko pozazdrościć... U nas by sie przydało takie tempo budowania. O autostradach nie wspomnę, bo na Tajwanie są wszędzie...
Owoce, owoce, owoce !!!!
Jak się można domyśleć nie jemy tutaj jabłek, gruszek i truskawek.
Ostatnio pokusiliśmy się o takie cuda.
Marakuję oczywiście jemy pałeczkami (żeby nie było wątpliwości, nie widziałam łyżki ani widelca od dwóch miesięcy na oczy ;))
A drugie cudo - Red Dragon Fruit - w środku wygląda tak jak na zdjęciu.
...i smakuje podobnie do kiwi ale smak ma łagodniejszy. Pawłowi tak sobie smakowało. Mi bardzo. Szkoda że nie mamy tego w Polsce (tak mi sie wydaje, ja przynajmniej nigdy nie widziałam...)
Ostatnio pokusiliśmy się o takie cuda.
Marakuję oczywiście jemy pałeczkami (żeby nie było wątpliwości, nie widziałam łyżki ani widelca od dwóch miesięcy na oczy ;))
A drugie cudo - Red Dragon Fruit - w środku wygląda tak jak na zdjęciu.
...i smakuje podobnie do kiwi ale smak ma łagodniejszy. Pawłowi tak sobie smakowało. Mi bardzo. Szkoda że nie mamy tego w Polsce (tak mi sie wydaje, ja przynajmniej nigdy nie widziałam...)
poniedziałek, 13 października 2008
LiuChiu Island
W niedzielę rano wyruszyliśmy na Xiao Liu Chiu Island. Ponieważ już wcześniej wiedzieliśmy że w Kaohsiungu nie ma za wiele do zobaczenia, ja proponowałam żeby jechac na LiuChiu już w sobote wieczorem i tam spać. Okazało się że nie ma wolnych miejsc w hotelach na wyspie. Ja proponowałam żebyśmy spali na plaży (było mega ciepło). Niestety nikt nie podchwycił tematu i zostaliśmy jedną noc w Kaohsiung. Jak wróciliśmy do Taipei to wszyscy stwierdzili że przecież chcieli spać na plaży i dlaczego nie spaliśmy... Tchórze mądrzy po szkodzie ;P
No więc kontynuując :) w Lonely Planet jest napisane że najkrótsza i najtansza droga wiedzie przez miasto Pingdong i DOnggang. Wspaniały przewodnik dla backpackersów oczywiście po raz kolejny niedoinformowany. My oczywiście znaleźliśmy szybszy dojadz i tańszy ;) Ja chyba do nich maila napiszę że powinni poprawić ten przewodnik. Albo napisze swój... :P
Więc prosto z Kaohsiung znaleźliśmy się w Donggang skąd odpływają promy a wyspę. Autobus wyrzucił nas przy drodze i musieliśmy się dostać do portu - jak to bywa oczywiście nie mieliśmy mapy miasteczka. Dodatkowo w mieście odbywały się uroczystości.
Przez całe miasto przechodziła taka parada jak na zdjęciach poniżej.
Najgorsze było to że parada szła prawie wszystkimi ulicami i ciężko sie było przebić. Puszczali petardy i fajerwerki. Ogólnie to ja myślałam że nie damy rady dotrzeć do tego portu i że zostaniemy w Dongganie cały dzień.
Z tej grupy kolesie zaczęli się bić na środku ulicy na naszych oczach.
...i przed każdym domem był wystawiony taki "ołtarzyk". W zasadzie nie wiemy o co chodziło i nie mogłam tego znaleźć na necie. Ale podejrzewam że też jest to związane z piątkowym świętem.
Z robiłam dwa filmy z tej parady ale niestety są na duże i jak chcę je wgrać to się wszystko zawiesza. Jak ktoś będzie zainteresowany to po powrocie :)
Prom na wyspę okazał się być dosyć drogi - więcej niż bilet na autobus z Taipei do Tainan. Ale po wejściu na pokład już wiedzieliśmy dlaczego. Nie była to taa barka jak z Kaohsiung na Cijin Island tyko porządny klimatyzowany prom z miejscami siedzącymi dla wszystkich.
Jechaliśmy nim niecałą godzinę. Mega nas wytrzesło. Ludzie zieloni wychodzili :)
Wylądowaliśmy na wyspie w "głównej" miejscowości. Chłopaki od razu se nakręcili na skutery. Ja się bałam, ale zdecydowałam się jechać. Poza tym jak wszyscy zobaczyli że się boję to chcieli oddać skutery, a ja nie chciałam żeby wszyscy musieli rezygnować ze skuterów przeze mnie. Bo też widziałam że wszyscy chcą na nich jechać. A tak głupio żeby wszyscy z czegoś rezygnowali przez jedną osobę...
Na wyspie oczywiście było kilka świątyń - jak wszędzie tutaj.
Poza tym dużo takich widoków stworzonych przez naturę.
Wyspa była bardzo piękna bo w wiekszości nienaruszona (zniszczona) przez ludzi. Było na niej parę wiosek i poza tym las, dzikie plaże...
Po wyspie "chodziło" pełno seafood ;D Pamiętając kraba z Cijin Island aż się chciało złapac i usmażyć ;)
Znaleźliśmy też taką fajna zatoczkę z plażą.
Pani sprzedawała tam małże. Oczywiście wszyscy się rzuciliśmy i wykupiliśmy jej prawie wszystko. Co mnie zdziwiło Pani powiedziała do nas 50 pesos a nie dolarów. Potem zauważyliśmy że dużo miejscowych nie wygląda na chińczyków tylko bardziej na filipińczyków. To nas zdziwliło bo wyspa nie leży aż tak blisko Filipin...
Na wyspie było też kilka jaskiń. Weszliśmy do jednej. Przy wejściu było napisane że chowali się w niej żołnierze i większośc tam zginęła ;D
Jaskinia to był bardziej taki tunel. Była strasznie ciasna i musieliśmy wypożyczyć latarki bo było tam kompletnie ciemno. Musieliśmy się naprawdę namęczyć żeby się przecisnąć. A najlepsze było to, że przed jaskinią stały chińskie dzieci i krzyczły do nas czy aby dziura nie jest dla nas za mała... :) Mieliśmy straszny ubaw :)
Zdjęcie z kwiatkiem ze specjalna dedykacją dla Eriki :)
Paweł tuz przed wejściem na prom najadł się różnych pyszności i potem cały zzieleniał na promie... Ale poszedł na rufe i jakoś wytrzymał ;)
Po powrocie do Donggang musieliśmy iśc na przystanek który nie wiedzieliśmy gdzie jest ;) i łapac autobus do Pingdong bo ten bezpośredni do Kaohsiung juz nie jeździł o tej porze. jednak na ulicy zaczepila nas kobieta i powiedziała że nas zawiezie za kasę do Kaohsiungu samochodem. Wytargowaliśmy cenę odrobinę wyższą niż autobus i byliśmy szybko w Kaohsiungu. W nocy jechaliśmy już do Taipei żeby zdążyć na zajęcia na poniedziałek.
Jeszcze jedna historia związana z powrotem. Jechaliśmy autokarem z Kaohsiung. Wszyscy pospali w autobusie. Nagle Paweł nas wszystkich obudził i powiedział że musimy wysiąść bo jesteś my blisko naszej dzielnic i stąd zapłacimy mniej za taksówkę. Taksiarz się bardzo zdziwił jak pokazaliśmy mu adres w Taipei. Dwa razy się upewniał ;) Niepewność nas złapała jak facet wjechał na autostradę. Okazało się że byliśmy 15 km od Taipei, więc zabuliliśmy słono za tą taksówkę.
i jeszcze my na naszych skuterach.
pełen skład
to my jedziemy :)
i moja rajska plaża - Złoty piaseczek. Dzika zatoczka. Świeże małże. Piękne koralowe dno pacyfiku...
Chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić...
No więc kontynuując :) w Lonely Planet jest napisane że najkrótsza i najtansza droga wiedzie przez miasto Pingdong i DOnggang. Wspaniały przewodnik dla backpackersów oczywiście po raz kolejny niedoinformowany. My oczywiście znaleźliśmy szybszy dojadz i tańszy ;) Ja chyba do nich maila napiszę że powinni poprawić ten przewodnik. Albo napisze swój... :P
Więc prosto z Kaohsiung znaleźliśmy się w Donggang skąd odpływają promy a wyspę. Autobus wyrzucił nas przy drodze i musieliśmy się dostać do portu - jak to bywa oczywiście nie mieliśmy mapy miasteczka. Dodatkowo w mieście odbywały się uroczystości.
Przez całe miasto przechodziła taka parada jak na zdjęciach poniżej.
Najgorsze było to że parada szła prawie wszystkimi ulicami i ciężko sie było przebić. Puszczali petardy i fajerwerki. Ogólnie to ja myślałam że nie damy rady dotrzeć do tego portu i że zostaniemy w Dongganie cały dzień.
Z tej grupy kolesie zaczęli się bić na środku ulicy na naszych oczach.
...i przed każdym domem był wystawiony taki "ołtarzyk". W zasadzie nie wiemy o co chodziło i nie mogłam tego znaleźć na necie. Ale podejrzewam że też jest to związane z piątkowym świętem.
Z robiłam dwa filmy z tej parady ale niestety są na duże i jak chcę je wgrać to się wszystko zawiesza. Jak ktoś będzie zainteresowany to po powrocie :)
Prom na wyspę okazał się być dosyć drogi - więcej niż bilet na autobus z Taipei do Tainan. Ale po wejściu na pokład już wiedzieliśmy dlaczego. Nie była to taa barka jak z Kaohsiung na Cijin Island tyko porządny klimatyzowany prom z miejscami siedzącymi dla wszystkich.
Jechaliśmy nim niecałą godzinę. Mega nas wytrzesło. Ludzie zieloni wychodzili :)
Wylądowaliśmy na wyspie w "głównej" miejscowości. Chłopaki od razu se nakręcili na skutery. Ja się bałam, ale zdecydowałam się jechać. Poza tym jak wszyscy zobaczyli że się boję to chcieli oddać skutery, a ja nie chciałam żeby wszyscy musieli rezygnować ze skuterów przeze mnie. Bo też widziałam że wszyscy chcą na nich jechać. A tak głupio żeby wszyscy z czegoś rezygnowali przez jedną osobę...
Na wyspie oczywiście było kilka świątyń - jak wszędzie tutaj.
Poza tym dużo takich widoków stworzonych przez naturę.
Wyspa była bardzo piękna bo w wiekszości nienaruszona (zniszczona) przez ludzi. Było na niej parę wiosek i poza tym las, dzikie plaże...
Po wyspie "chodziło" pełno seafood ;D Pamiętając kraba z Cijin Island aż się chciało złapac i usmażyć ;)
Znaleźliśmy też taką fajna zatoczkę z plażą.
Pani sprzedawała tam małże. Oczywiście wszyscy się rzuciliśmy i wykupiliśmy jej prawie wszystko. Co mnie zdziwiło Pani powiedziała do nas 50 pesos a nie dolarów. Potem zauważyliśmy że dużo miejscowych nie wygląda na chińczyków tylko bardziej na filipińczyków. To nas zdziwliło bo wyspa nie leży aż tak blisko Filipin...
Na wyspie było też kilka jaskiń. Weszliśmy do jednej. Przy wejściu było napisane że chowali się w niej żołnierze i większośc tam zginęła ;D
Jaskinia to był bardziej taki tunel. Była strasznie ciasna i musieliśmy wypożyczyć latarki bo było tam kompletnie ciemno. Musieliśmy się naprawdę namęczyć żeby się przecisnąć. A najlepsze było to, że przed jaskinią stały chińskie dzieci i krzyczły do nas czy aby dziura nie jest dla nas za mała... :) Mieliśmy straszny ubaw :)
Zdjęcie z kwiatkiem ze specjalna dedykacją dla Eriki :)
Paweł tuz przed wejściem na prom najadł się różnych pyszności i potem cały zzieleniał na promie... Ale poszedł na rufe i jakoś wytrzymał ;)
Po powrocie do Donggang musieliśmy iśc na przystanek który nie wiedzieliśmy gdzie jest ;) i łapac autobus do Pingdong bo ten bezpośredni do Kaohsiung juz nie jeździł o tej porze. jednak na ulicy zaczepila nas kobieta i powiedziała że nas zawiezie za kasę do Kaohsiungu samochodem. Wytargowaliśmy cenę odrobinę wyższą niż autobus i byliśmy szybko w Kaohsiungu. W nocy jechaliśmy już do Taipei żeby zdążyć na zajęcia na poniedziałek.
Jeszcze jedna historia związana z powrotem. Jechaliśmy autokarem z Kaohsiung. Wszyscy pospali w autobusie. Nagle Paweł nas wszystkich obudził i powiedział że musimy wysiąść bo jesteś my blisko naszej dzielnic i stąd zapłacimy mniej za taksówkę. Taksiarz się bardzo zdziwił jak pokazaliśmy mu adres w Taipei. Dwa razy się upewniał ;) Niepewność nas złapała jak facet wjechał na autostradę. Okazało się że byliśmy 15 km od Taipei, więc zabuliliśmy słono za tą taksówkę.
i jeszcze my na naszych skuterach.
pełen skład
to my jedziemy :)
i moja rajska plaża - Złoty piaseczek. Dzika zatoczka. Świeże małże. Piękne koralowe dno pacyfiku...
Chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić...
Subskrybuj:
Posty (Atom)